wtorek, 19 maja 2015

ŚMIERDZĄCY SER I LUKSUSOWY HOTEL - 8 maj 2015


Rozmasowuję swoje obolałe stopy. Za chwilę wybieramy się na zakupy. Trzeba się pośpieszyć. Już prawie dwunasta. Ania wyciąga swoją hulajnogę i ruszamy. Za półgodziny jesteśmy z powrotem. 
Dziś wybrałam nowe produkty do testowania. Ser gorgonzola pikantny i słodki, dip jarzynowy i kolejny rodzaj chleba. Witek jest zachwycony gorgonzolą, dopóki nie spróbuje wersji słodkiej. Ser śmierdzi na kilometr i po jednym kęsie mam dość. Anka przesiada się na drugi koniec stołu, a ja powstrzymuję się od śmiechu. To nie był najlepszy wybór. Witek udaje, że mu smakuje, ale widzę, że minę też ma nie tęgą.
gorgonzola pikantna
Po sjeście idziemy na długi spacer. Wybieramy za cel malutki zamek Spaltenna, położony kilkaset metrów nad naszą miejscową dolinką. Prowadząca do niego droga wysadzana cedrami daje przedsmak urody tego miejsca. 
w drodze do Spaltenny
Zamek wraz z kościołem pochodzi z X wieku i jest przykładem zręcznie zachowanej średniowiecznej zabudowy. Z dziedzińca wchodzimy do kościoła. Prostota trzynawowego wnętrza z pojedynczą absydą uspakaja i wycisza. Siedząc w ławce doznaję przyjemnego uczucia chłodu. Okazuje się, że zamek nie tylko pełni funkcję zabytkową, ale i użytkową. 
zabudowania z X wieku
Znajduje się tu luksusowy hotel z 30 pokojami i kilkoma apartamentami. Kort tenisowy, basen w jednej z piwnic, drugi, odkryty na zewnątrz, piękna restauracja i wiele innych udogodnień, a wszystko tak pochowane, że na pierwszy rzut oka trudno się zorientować, że to hotel. Wykorzystanie zamku w ten sposób niczym nie psuje uroku tego miejsca, wręcz przeciwnie, te stare musy zdają się czerpać przyjemność z obecności ludzi. Jestem mile zaskoczona.

niedziela, 17 maja 2015

FLORENCJA I PIZA W JEDEN DZIEŃ - 7 maj 2015

Pobudka – 5.00. Zwariowaliśmy? Wczoraj zadecydowaliśmy, że do Florencji i Pizy odbędziemy podróż pociągiem. Początkowo rozważaliśmy jazdę samochodem, ale koszt paliwa, opłaty za autostrady, niemałe opłaty parkingowe, stracony czas na szukanie parkingów, korki przeważyły na korzyść pociągu. Co prawda w Gaiole nie ma stacji kolejowej, ale w Montevarchi, pobliskiej miejscowości takowa się znajduje, więc nie stanowiło to problemu. Kupiliśmy bilety dla naszej trójki (Montevarchi – Florencja; Florencja-Piza; Piza-Montevarchi).


Na dworcu we Florencji
Zapłaciliśmy 60 Euro za wszystkie bilety i już około 8.30 byliśmy we Florencji. Zastajemy ogromną stację kolejową z 16 peronami i setki ludzi podążających w różnych kierunkach. Widzimy pierwszego McDonalda we Włoszech. Witek uszczęśliwiony podąża w jego kierunku, bo musi skorzystać z toalety. Anka siada mi na butach, zajada kanapkę. Ja oddaję się mojemu ulubionemu zajęciu, czyli obserwacji ludzi. Jedni zaspani, zdezorientowani szukają peronu, drudzy ciągną ciężkie walizki i śpieszą do wyjścia, a jeszcze inni czekają z tabliczkami z nazwami firm, próbując zgadnąć na kogo czekają.

katedra Santa Maria del Fiore
wejście do katedry 
Stacja kolejowa jest bardzo blisko Piazza del Duomo, gdzie stoi najbardziej imponujący budynek Firenze czyli katedra Santa Maria del Fiore. Wraz z nami przemieszczają się mieszkańcy miasta. Jest ich coraz więcej. Trzymają kubki z kawą i gazety. Większość trzyma telefon przy ucho, rozmawiając głośno. Wiele eleganckich pań przemierza plac katedralny rowerem. Rowery są wszechobecne. Rowerzyści ocierają się niemal o siebie, przedzierając się w przeciwnych kierunkach. Zastanawiam się, jakim cudem to wszystko funkcjonuje. Wszechobecny chaos. Tutaj karetki, tam radiowóz powolutku przemyka obok. Gdy tylko pojawia się w oddali policja, Senegalczycy z obrazkami, okularami i torbami porozstawianymi na ziemi, pakują się w rekordowym czasie i znikają w tłumie, aby po minucie rozpakowywać się ponownie. W tym całym rozgardiaszu jedno jest stałe – monumentalna katedra z piękną kopułą dominująca nad całym placem. Obchodzimy katedrę dookoła. Jesteśmy onieśmieleni jest wielkością. Ruszamy jednak dalej, chcąc zobaczyć jak najwięcej, bez tłumów turystów i upału.

Piazza della Signoria z Palzzo Vecchio
Przemieszczamy się na nieodległy Piazza della Signoria. To było i wciąż jest polityczne centrum Florencji. Najważniejszym budynkiem placu jest Palazzo Vecchio, wybudowany pod koniec XIII wieku. Władze Florencji chciały mieć godną siebie siedzibę. Architekt zaprojektował przestronny budynek, który miał pomieścić 6 przedstawicieli gildii i urzędników magistratów, dzierżących władzę sądowniczą i wojskową. Urzędnicy byli wybierani tylko na 2 miesiące. Tak krótki okres nie był przypadkowy. Miało to zapobiec korupcji. W tym czasie bowiem nie opuszczali oni ratusza ani na chwilę. W 1300 roku mieszkał tu Dante jako członek magistratu. W późniejszym okresie budynek ten przejął Cosimo I, który zaadoptował go na swoją rezydencję. Znacznie go powiększył i zmienił wnętrza.
pomnik Cosimo I
Zanim Cosimo I doszedł do władzy jego przodkowie, rodzina Medyceuszy rządziła miastem od XIV wieku, odgrywając znaczącą rolę w jego rozwoju. Kształtowali przyszłość miasta, byli mecenasami sztuki. Przyciągnęli do miasta najlepszych intelektualistów i artystów z półwyspu apenińskiego. W XV wieku nastąpił chwilowy upadek Medyceuszy, do czego bezpośrednio przyczynił się Girolamo Savonarola, fanatyczny dominikański mnich, który piętnował próżne życie elit i korupcję papiestwa. Wygłaszał płomienne kazania i buntował ludność Florencji. Krytyka kościoła nie przeszła bez echa. Papież go ekskomunikował i przekonał rząd Florencji, żeby go skazał na śmierć.
W 1530 na scenę polityczną powrócili Medyceusze, a dokładnie Cosimo I, który przyjął tytuł księcia Florencji. Przywrócił on blask miastu i ponownie nastały czasy dobrobytu. Pomnik Cosima siedzącego na koniu stoi na środku placu od 1594 roku.


Najsłynniejszy most Florencji
Na placu jest coraz więcej ludzi. Kupujemy lody i uciekamy przez dziedziniec galerii Uffizi, który prowadzi nas do rzeki Arno. Przez XIV wieczny most Ponte Vecchio, obudowany malutkimi sklepikami jubilerskimi przechodzimy na drugi brzeg rzeki i odpoczywamy na pochyłym placu tuż przy Pałacu Pitti. Jest to olbrzymi renesansowy pałac, który należał do wpływowej rodziny kupców i bankierów Pittich. Teraz mieści się tu muzeum z niezwykłymi zbiorami sztuki (obrazy Tycjana, Rafaela), mebli oraz bezcennych przedmiotów.

Pałac Pittich
Wałęsamy się trochę po tej spokojniejszej stronie miasta. Robi się coraz bardziej gorąco. Odpoczywamy w napotkanym parku publicznym. Przynależy on do szkoły artystycznej. Kręci się tu sporo młodzieży, niektórzy z blokami i ołówkami malują zapuszczone budynki nieopodal. To dziwne miejsce, ale i fascynujące. Brak tu wymuskanych trawników i wyczyszczonych fasad, ale przez to miejsce to jest bardziej naturalne.

Kiedy wracamy na stację kolejową, nie możemy uwierzyć w ilość turystów, która teraz znajduje się na placu przy katedrze Santa Maria del Fiori. Plac jest opanowany przez ludzi. Są grupy Japończyków w takich samych czapeczkach, sporo Amerykanów i pojedynczych osób z przewodnikami w ręku. Kolejka do kasy zakręca za fasadę kościoła. Mój mózg eksploduje od hałasu, gorąca i turystów z aparatami i telefonami, którzy robią sobie zdjęcia za pomocą wszechobecnych wysięgników. Tego już za wiele dla mnie. Cieszę się, że opuszczamy Florencję.

Wsiadamy do pociągu do Pizy i oddychamy swobodniej. Pociągi są czyste i wyjątkowo punktualne. Za nieco ponad godzinę jesteśmy w Pizie. Tutaj życie płynie wolniej. Ulice pustawe.



uliczka w Pizie

Spacerujemy przez całe miasto, przekraczamy rzekę Arno i korytarzami uliczek dochodzimy do Placu Cudów. To tutaj schowali się wszyscy turyści. Piazza dei Miracoli jest ogrodzona murem z czerwonej cegły, tworząc rodzaj zagrody. W centralny punkcie placu znajduje się pasiasta katedra z dzwonnicą, znaną jako Krzywa Wieża oraz marmurowy budynek baptysterium, gdzie chrzczono poprzez zanurzenie w basenie z wodą.

Piazza dei Miracoli
58 metrowa dzwonnica, symbol miasta, odchylona 5 metrów od pionu jest perełką architektoniczną. Gleba aluwialna, niezbyt zbita i spójna spowodowała, że wieża już przy postawieniu pierwszej kondygnacji w 1173 roku osiadła z jednej strony. Nie wstrzymano prac, co wkrótce doprowadziło do jej jeszcze większego odchylenia od pionu. Kolejni architekci mieli wizje jak wieżę wyprostować, ale ostatecznie, do końca nikomu się nie udało. Wieża jest stale monitorowana, a po remoncie sprzed kilku lat z użyciem betonowych okręgów, wieża wróciła do bezpiecznego poziomu odchylenia z 1838 roku i jest ponownie udostępniona do zwiedzania.

Krzywa Wieża
Usiedliśmy na grubym, soczyście zielonym trawniku, odpoczywaliśmy i oglądaliśmy wieżę, a może bardziej turystów, którzy ustawiali się w przeróżnych pozycjach, chcąc wyprostować lub podeprzeć wieżę na zdjęciu.
Niezłe modelki:)

Wracając pociągiem do Montevarchi cieszymy się, że wybraliśmy ten środek transportu, najbardziej oczywiście Ania, kiedy okazało się, że podstawili nam dwupoziomowy pociąg i można oglądać świat z góry.

piknik na trawie

piątek, 15 maja 2015

KOLEBKA CHIANTI CLASSICO


Mamy wrażenie, jakby z każdym dniem temperatura systematycznie wzrastała. Po 12.30, kiedy wszystko zamiera w miasteczku, włącznie z marketem, który jest zamknięty do 16.30, temperatura osiąga 30 stopni. Tylko Amerykanie wloką się zmęczeni przez środek miasta, a ci bardziej roztropni popijają Chianti w otwartej enotece. Taki upał wolimy przeczekać w domu, czytając, grając w statki, spożywając obiad, albo planując co będziemy robić wieczorem.

Kiedy rozmawialiśmy w pierwszy dzień z Andreą i spytałam, co warto zwiedzić w okolicy, kazał nam koniecznie zajrzeć do zamku Brolio. Zamek znajduje się 8 km od Gaiole, więc nadaje się świetnie na dzisiejszy leniwy dzień.
alejka cedrowa do zamku
Po szesnastej zamykamy za sobą drzwi mieszkania i usadawiamy się w samochodzie. Krętą dróżką podjeżdżamy mozolnie pod górę. Parkujemy tuż obok dużej cantiny (gdzie kończąc wycieczkę raczymy się kieliszkiem wina), należącej do rodziny Ricasoli, właścicieli zamku Brolio. Przekraczamy misternie zdobioną bramę i podążając wysadzaną cyprysami aleją, po kilkunastu minutach docieramy pod masywne, wysokie na 14 metrów mury obronne, okalające cały zamek. Koszt biletu bez zwiedzania wnętrz wynosi 5 Euro.
Mury obronne
Początkowy, romański styl zamku zmieniał się wraz z burzliwymi dziejami tej okolicy. Położenie między Florencją i Sienią i ich wzajemna rywalizacja nie gwarantowała spokoju. Zamek był kilkakrotnie przebudowywany i wzmacniany. Obecnie stanowi mieszaninę stylów z najmłodszą neogotycką częścią dobudowaną w latach 60 XIX wieku.
jedna z wież zamku Brolio
Już same wejście na teren posiadłości jest przeżyciem dla Ani. Drzwi wejściowe fortecy otwierają się przed nami automatycznie gdy tylko przed nimi stajemy. Pokonujemy kolejne metry żwirowej drogi, aby dotrzeć do malutkiego dziedzińca z rodzinną kapliczką. Wchodzimy do środku, oglądamy freski i tuż za ołtarzem odkrywamy schody na dół - do krypt. Są tu groby członków rodziny Ricasoli, która zamieszkuje ten zamek od XII wieku. Jest tu ponuro.
kapliczka rodziny Ricasoli
Jednym z najbardziej zasłużonych przedstawicieli rodu był baron Bettino Ricasoli, który po koniec XIX wieku był dwukrotnie premierem Włoch. Był wszechstronnie wykształconym i sprawnym człowiekiem interesu. Nie bał się wyzwań. Odbudował rodzinny biznes. Zaczął modyfikować dotychczasowe receptury wina Chianti (kianti), tworząc podwaliny pod Chianti Classico. Głównym składnikiem przez niego zastosowanym były winogrona szczepu Sangiovese (70%). Aby zmiękczyć smak, dodał łagodniejsze szeczepy Canaiolo (15%) i białej Malvasii (15%). Ta mieszanka z mniejszymi lub większymi zmianami jest stosowana do dziś jeżeli chodzi o Chianti Classico.
wejście na dziedziniec
Chianti to najbardziej rozpoznawalny region winiarski we Włoszech, który mocno się poszerzył obszarowo w latach 60-tych, ale wina najbardziej cenione jeżeli chodzi o jakość to te, reprezentujące apelację DOCG Chianti Classico (obejmujące historyczny okręg Chianti – czyli wzgórza między Florencją, a Sieną). Chianti to zawsze wino czerwone, a te najlepsze opatrzone są na szyjce znaczkiem czarnego koguta i symbolem DOCG.

tylna część zamku

Obecnie zamek zamieszkuje 32 baron Ricasoli. Co zrozumiałe, jego prywatne apartamenty nie są udostępnione do zwiedzania. Spacerując ścieżką wokół murów, podziwiamy malownicze wzgórza, ale i zerkamy na prywatny dziedziniec rodziny, gdzie króluje ogromna trampolina ukryta w cieniu ogromnego drzewa, a na ziemi leżą liczne dziecięce zabawki.

widoki z murów zamkowych


Najbardziej niesamowitą częścią zamku jest rozległy park z ogrodem. Anka wyszukuje tajne przejścia i schody. To dla niej istny raj. Spędzamy tu wiele czasu, bawiąc się z nią w chowanego i ganiając między drzewami.

środa, 13 maja 2015

SAN GIMIGNANO - ŚREDNIOWIECZNY MANHATTAN - 5 maj 2015


Podążamy malowniczą drogą w stronę San Gimignano (San Dżiminiano). Z prawej strony widzimy na szczycie wzgórza posiadłość Vistarenni, do której wczoraj nie trafiliśmy. Stoi tam, tak samo nieosiągalna, jak wczoraj. 
Vistarenni - posiadłość na wzgórzu
Mijamy ją i krętą drogą dostajemy się do sporego miasta Pogibonsi. Stąd już tylko kilka kilometrów do celu. Historyczne centrum San Gimignano jest otoczone kamiennym murem obronnym. Na zewnątrz murów kilka parkingów, które czekają na turystów. Opłata 1,5-2 Euro za godzinę. Tuż przed bramą San Giovanni, która stanowi wejście do średniowiecznego grodu, stoi ozdobna pompa z wodą ze źródełka. Ania chłodzi się wodą i rozmiesza Włoszkę, która rozstawiła się tuż obok ze swoimi obrazami. 
ulica San Giovanni

sklep z ceramiką

Malownicza ulica San Giovanni z wszechobecnymi sklepikami z wyrobami rzemieślniczymi, ceramiką, produktami z dziczyzny i pamiątkami prowadzi do placu z centralnie położoną studnią. Studnia stoi tu już od XIII wieku i wiele musiała widzieć.
Ania na studni


tutaj toczy się życie

W XII wieku miasto stało się niezależne od biskupów Volterry i to początek prosperity San Gimignano. Miasto było postojem dla pielgrzymów, którzy przemierzali Via Francigena (szlak pielgrzymkowy, który ciągnął się z Cantenbury do Rzymu). Przez 200 lat miasto rozwijało się nieprzerwanie. Osada była centrum tekstylnym i szczyciła się tkaninami w kolorze, uzyskiwanym z szafranowożółtego barwnika. Tajemnica uzyskiwania tego szlachetnego koloru była pilnie strzeżona. Bogaci kupcy ograniczeni murami miasta budowali wysokie wieże, gdzie przechowywali tkaniny, chroniąc je przed słońcem i kurzem. Wieże były domami o charakterze obronnym. W momencie niebezpieczeństwa, mieszkańcy mogli schronić się na wyższych kondygnacjach, odcinając drogę najeźdźcom. Zamożni mieszczanie rywalizowali między sobą, próbując wybudować wieżę wyższą, czy bardziej dominującą. Powstało 70 wież, z czego do dzisiaj przetrwało 14, dając namiastkę tego, jakie musiało robić wrażenie na odwiedzających ich przybyszach w przeszłości.

W 1348 roku nadeszło nieszczęście w postaci zarazy, która przetrzebiła ludność miasta i doprowadziła do ruiny. Miasto było zmuszone szukać obrony i podporządkowało się silniejszej Florencji.
Wokół placu znajdują się surowe, ale jakże interesujące budynki z XIII i XIV wieku. Szczególnie podoba mi Palazzo Tortoli z dwoma rzędami gotyckich okien.

Palazzo Tortoli
lodziarnia Dondoli
W jednej z kamieniczek mieści się lodziarnia, której dumny napis głosi, że będąc członkiem włoskiej reprezentacji dwukrotnie wygrali w mistrzostwach świata robiąc najlepsze lody Nie mogliśmy ominąć tej atrakcji. Lody były pyszne, szczególnie miętowy smak, ale dla mnie lody w Sienie nadal są na pierwszym miejscu.
Piazza del Duomo z wieżami
Z lodami przemieszczamy się na pobliski Piazza del Duomo z romańskim kościołem i starymi rezydencjami oraz siedmioma wieżami. Plac to nie tylko kościół di Santa Maria Assunta z freskami i obrazami sieneńskich artystów. Po lewej stronie od kościoła, na niewielkim placu Luigi Pecori – w pałacu mieści się Muzeum Sztuki Sakralnej, tuż obok muzeum miejskie w Pałacu Ludu (Palazzo del Popolo), zwieńczone wieżą Torre Grossa, z której roztacza się wspaniały widok na całe miasto i okolice. Po przeciwnej stronie kościoła kolegiackiego Palazzo del Podesta, kolejne muzeum z wieżą Rognosa (51m).
kościół di Santa Maria Assunta
Na placu odbywa się show telewizyjne. Właściciel słynnej lodziarni rozdaje lody z lodówki umieszczonej na starodawnym wózku. Dookoła wciskają się zaciekawieni ludzie, a mistrz lodów, tłumaczy coś zamaszyście do kamery w ten upalny, gwarny dzień. Lody szybko się kończą, a ludzie rozpierzchają się po placu. Co niektórzy podchodzą do tego wąsatego, sympatycznego mężczyzny z w fartuchu i proszą o zdjęcia lub autograf.
Czas na obiad w małej trattori 
Spacerujemy wąskimi uliczkami, podziwiamy architekturę. Dochodząc do murów schodzimy schodami na zewnątrz, którędy prowadzi ścieżynka wzdłuż muru. Można odetchnąć od tłumów i pooddychać świeżym powietrzem, spoglądając na pobliskie wzgórza pokryte winoroślami. Rozmawiając i wygłupiając się nie zauważamy, że nasza córka zatrzymała się. Odwracamy się i widzimy Anię, która stoi 2 kroki od dwóch młodych mężczyzn siedzących na ławce i wpatruje się w nich jak zahipnotyzowana. Są tak czarni, że ich gałki oczne wydają się nienaturalnie białe. Widocznie zakłopotani uśmiechają się do niej. Ania po chwili odzyskuje język i przedstawia się. Rozmawiają chwilę i dowiadujemy się że chłopaki są z Senegalu. Na pożegnanie Ania krzyczy do nich bye, bye i ruszamy dalej.
widok z murów miasta 
Kiedy wracamy do domu objuczeni zakupami na kolację, zastajemy naszych sąsiadów, którzy jak zwykle z uśmiechem nas witają. Chwilę z nimi rozmawiam. Jak się okazuje to wcale nie Włosi, tylko Kosowianie, którzy mieszkają tu kilka lat. Mężczyzna z wózkiem przedstawia mi całą swoją rodzinę. Jest tu jego matka, siostra, szwagierka. Wszyscy mieszkają koło siebie i wychowują całą gromadkę dzieciaków. Anka szybko znajduje wspólny język z dzieciakami i jeździ z nimi na hulajnodze i rowerach na całej długości ulicy. Przypomina mi to trochę nasze stare podwórka, zawsze pełne dzieci. Przybiega tylko co jakiś czas, napić się soku, albo wziąć lizaka i za chwilę znika za drzwiami.
Ania nie traci okazji żeby napić się ze źródełka

wtorek, 12 maja 2015

PIESZA WĘDRÓWKA - ZAMKI CHIANTI - 4 maj 2015


Wstajemy wcześniej i wyciągamy czym prędzej nasze rowery ze schowka. Pamiętają lepsze czasy, ale posiadają bagażnik, na którym Ania może siedzieć i spory koszyk na zakupy. Zjeżdżamy ze zbocza i w kilka chwil jesteśmy przy sklepie.
Nasze śniadanko
Wybieramy kilka podstawowych produktów i spoglądamy z ciekawością na sery. Jest pecorino – czyli ser produkowany wyłącznie z mleka owcy (pecora – owca). Można go spożywać w różnych stadiach dojrzewania, lecz nigdy przed upływem ośmiu miesięcy. Wybieramy 2 rodzaje. Kupujemy też chleb. Ma twardą, przypieczoną skórkę i nie jest solony. Do tego nie może zabraknąć oliwek i suszonych pomidorów. W pobliskim sklepie próbujemy miejscowych wędlin. Wybieramy salami i szynkę parmeńską. Teraz możemy zjeść śniadanie na naszym tarasie.
Salami i prosciutto
Dzisiaj wybieramy się na rekonesans okolicy. W regionie Chianti występuje kilkadziesiąt zamków, rezydencji i opactw. Wszystko w zasięgu kilku kilometrów. Wspinamy się do góry i wąską dróżką podążamy w kierunku XI wiecznego zamku Vertine i kościółka św Bartłomieja. Okazuje się, że zamek jest zamknięty, ale wokół zamku jest malusieńka osada. 
Przy wejściu do zamku Vertine
Większość budynków wybudowana jest w tym samym okresie co zamek. Obchodzimy wąskimi brukowanymi uliczkami zupełnie opustoszałe mini miasteczko i dochodzimy do kościółka św Bartłomieja. Fasada odnowiona w latach dwudziestych prezentuje się urokliwie. Przysiadamy na chwilę i raczymy się wodą ze źródełka.
stare urokliwe dachówki
kościół św. Bartłomieja

Postanawiamy przejść szlakiem pokazanym na mapie do kolejnego zamku na trasie. Nie jest to jednak takie proste. Oznaczeń praktycznie brak. Pakujemy się nieostrożnie w pole winorośli i przejścia nie znajduje. Wracamy do punktu wyjścia i wybieramy inną trasę. Zamiast do zamku wędrujemy dróżką do opactwa San Donato in Perano. Droga jest malownicza, acz długa.
wszechobecny kogut (gallo nero)
czasami Anka już nie daje rady

Po drodze napotykamy kilka razy na symbol koguta. Później doczytaliśmy, że galo nero (czarny kogut) to był emblemat Ligii Chianti, czyli militarnego przymierza, ustanowionego przez Florencję, aby przeciwstawić się militarnej potędze Sieny. Obejmowała swoim zasięgiem trzy miejscowości: Gaiole, Radda i Castellina in Chianti. Kiedy Siena straciła na znaczeniu, przymierze nie miało dłużej sensu istnienia i zostało rozwiązane. Obecnie czarny kogut jest używany przez konsorcjum produkcji wina w Toskanii jako rynkowy symbol Chianti Classico. (do win wrócę w kolejnym wpisie)
Gallo nero w Gaiole in Chainti (800 kg i ponad 2000 piór)
Kiedy dochodzimy do opactwa jesteśmy zmęczeni, ale szczęśliwi. Opactwo jest zamknięte, więc oglądamy jedynie ogrody. Przysiadamy na wielkich kamiennych stołach, Okazuje się, że to wyposażenie malutkiej tratorri, która jest wystawiona na sprzedaż. Chętni byśmy kupili to piękne miejsce, tylko funduszy brakuje.
opactwo San Donato in Perano

widoki po drodze



Polecany post

NOWE ŻYCIE SZACHOWNICY

Jaskinia Szachownica Fundacja Speleologia Polska angażuje się w wiele pożytecznych projektów. Jednym z nich jest dokumentacja jaskini...