wtorek, 24 stycznia 2017

KAZIK W HOI AN


Mała dziewczynka próbująca sprzedać lampiony  (Hoi An)
Jest 4 rano. Czekam na autobus, powinien już być. Nie tylko ja czekam. Zebrała się mała grupka backpackersów. Dopytują, gdzie jadę. W tym samym kierunku co oni. Przyjechałam na rowerze, który przed chwilą zostawiłam w zaprzyjaźnionym hostelu. Wsunęłam rower pod do połowy otwartą roletę i postawiłam go przy recepcji. Za dwa dni go odbiorę.

Autobus przyjeżdża. Wsiadam i na schodach mężczyzna podaje mi siatkę. Nie bardzo wiem o co chodzi, ale patrzy na moje sandały. Domyślam się, że trzeba ściągnąć buty, ale dalej nie wiem po co mi siatka. Mam ją nałożyć na gołe stopy? Wydziera mi buty z rąk i wsadza do reklamówki. Rzucam okiem na wnętrze autobusu. Nieźle wymyślone. W trzech rzędach na dwóch poziomach znajdują się leżanki. Każdy pasażer ma swoje prowizoryczne łóżko. Wsuwam się na wolne miejsce, przykrywam kocem i za chwilę śpię.

wnętrze  autobusu

Budzi mnie trąbienie kierowcy. Zbliżamy się do dużego miasta. Ruch spory, na pozór chaotyczny. Zbliżając się do motocyklistów nasz kierowca ostrzega ich przed wykonaniem nieprawidłowego manewru. W Wietnamie jest około 40 milionów motorów, co oznacza, że co druga osoba porusza się na jednośladzie. Nawet dzieciaki w wieku późno szkolnym poruszają się na skuterach lub motorach. Policja przymyka na to oko. W samym Sajgonie na 10 mln mieszkańców, 8 mln posiada motor. W dużych miastach samochody nie zdają egzaminu. Ulice są wąskie, nie ma miejsc parkingowych. Poza tym samochód to duży wydatek, oznaka luksusu, nie każdego na niego stać.

W Hue – cesarskim mieście, stolicy Wietnamu do 1945, czeka mnie przesiadka. W nowym autobusie brakuje wolnych miejsc, siadam przy kierowcy. Mogę obserwować przez przednią szybę zmieniające się krajobrazy. Podążamy drogą 1A, zatrzymujemy się na bramkach i wjeżdżamy na płatną drogą. Pomimo, że droga płatna zdarza się, że na środku drogi stoi krowa lub wół. Widać nikogo to nie dziwi, oprócz mnie. Część drogi biegnie wzdłuż wybrzeża Morza Południowochińskiego.
Do Hoi An dojeżdżamy na godzinę 13.00. Postanawiam od razu kupić bilet powrotny do Phong Nha. Obawiam się, że później mogę mieć z tym problem. Jest okres przedświąteczny, lepiej się zabezpieczyć. Kupuję bilet w pierwszej agencji turystycznej, którą napotykam. Oczywiście jest to mój błąd. Cena jest zawyżona. Pani tłumaczy, że ceny są wyższe przez TET (Nowy Rok). Zamiast 200 000 dongów płacę 350 000 dongów. Później orientuję się, że mogłam ten bilet kupić taniej. Jest już za późno. Nauczka na przyszłość. Sprawdź kilka miejsc, porównaj ceny i dopiero wtedy kupuj.

jedzenie uliczne w Hoi An
całkiem niezłe te słodkości 
Przechadzam się jedną z uliczek. Zaczepia mnie motocyklistka. Pyta mnie czy mam już wykupiony hotel. Nie mam. Proponuje nocleg. Pytam o cenę i tym razem negocjuję. Ustalamy cenę na 200 000 dongów (ok 10$). Wsiadamy na motor i jedziemy do jej domu.

Miasto tętni życiem wzdłuż brzegów rzeki Thu Bon
Położone w ujściu rzeki Thu Bon do morza, miasto Hoi An to perełka architektoniczna i kulturalna stolica Wietnamu. Historia miasta wiąże się z istniejącym tu przed wiekami państwem Czampa. Funkcjonujące pod nazwą Lam Ap Pho w IX i X wieku stanowiło główne centrum handlowe, jego port należał do najważniejszych w całej Azji Południowo-Wschodniej. Znaczenie miasta ciągle rosło. W XVI wieku swoje interesy prowadzili tu między innymi Anglicy, Portugalczycy, Holendrzy, Chińczycy i Japończycy. Handlowano jedwabiem, przyprawami, herbatą, papierem, tkaninami itd. Dobra passa trwała aż do XIX wieku. Francuzi zaczęli kontrolować port w pobliskim Da Nang i to tam przeniosło się życie handlowe.
Pozostające na uboczu miasto utraciło znaczenie i prestiż. Ominęła je zawierucha wojenna, ale nie tajfuny i powodzie. Hoi An nie odnawiane przez lata popadało w ruinę. Władze komunistyczne, nie dbające o zachowanie dziedzictwa kulturowego postanowiło wybudować na miejscu zniszczonej starówki nowe osiedle dla klasy robotniczej. Pewnie by do tego doszło gdyby nie ostry i stanowczy protest Polaka, Kazimierza Kwiatkowskiego.

Pomnik naszego rodaka
Nasz rodak przybył tu w latach osiemdziesiątych, w ramach polsko – wietnamskiego programu konserwatorskiego. Stanął na czele grupy ekspertów, aby ratować wieże czamskie w oddalonym o kilkadziesiąt kilometrów My Son. Kazik, bo tak jest powszechnie znany w Wietnamie zajął się rekonstrukcją sanktuarium Czamów, jednocześnie angażując się w ocalenie innych zabytków.
Lubelski konserwator pisał petycje do władz, naciskał tak długo, aż uratował starówkę w Hoi An. Obecnie My Son z wieżami, jak i Hoi An są wpisane na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO. Przepiękne, odrestaurowane stare miasto w Hoi An jest magnesem, który przyciąga miliony turystów. Kazik, który poświęcił 16 lat swojego życia na ratowanie wietnamskich zabytków umarł w swojej przybranej ojczyźnie, młodo bo mając zaledwie 53 lata. Jego ciało wróciło do Polski, chociaż serce zapewne pozostało wśród czamskich wież w My Son. Kwiatkowski nie został zapomniany przez mieszkańców Hoi An. W samym centrum starówki stoi pomnik naszego brodatego rodaka, a u jego podnóża leżą świeże kwiaty i palą się kadzidełka.

Kupuję bilet (120 000 dongów), aby przemieszczać się po terenie starego miasta. W ramach biletu mogę odwiedzać domy komunalne, pagody oraz muzea. Jest to o tyle przyjemne, że ta część miasta jest zamknięta dla ruchu kołowego. Mogę spokojnie spacerować i napawać się historycznym otoczeniem bez hałasów ulicznych. Dodatkowo w dobry nastrój wprowadzają dekoracje w postaci porozwieszanych na domach kolorowych jedwabnych lampionów.

lampiony, lampiony i jeszcze raz lampiony





Symbolem miasta jest przykryty szarą dachówką XVI wieczny most, kryjący w środku buddyjską świątynię. Wybudowany został przez społeczność Japończyków, która rozgościła się w mieście. Mostu strzeże z jednej strony rzeźba małpy, a z drugiej rzeźba psa. Nie przypadkowo. Według legendy most, który połączył dzielnicę japońską z chińską rozpoczęto budować w Roku Małpy, a skończono w Roku Psa.

Most Japoński kiedyś i ..
dziś

Starówka jest żywym skansenem. Niektóre domy zawierają w sobie mieszankę architektury chińskiej, japońskiej i francuskiej. Elementy te nie gryzą się, wręcz przeciwnie harmonijnie ze sobą współgrają i podkreślają międzynarodowy charakter miasta.

Zbliża się wieczór, lampiony rozbłyskują ciepłym światłem, siadam w kawiarni tuż przy rzece i napawam się atmosferą miasta. W przewodniku czytam, że powinnam koniecznie spróbować lokalnego specjału – cao lau, czyli nudli z wieprzowiną i zieleniną, których niepowtarzalność wynika z faktu, ze woda używana do gotowania makaronu jest pobierana tylko z kilku wybranych studni w Hoi An. Poprzestaję na dobrej zielonej herbacie i ciastku cytrynowym i dobrze mi z tym.


słodka chwila zapomnienia
Moje stopy domagają się pomocy. Przechodzę na drugą stronę rzeki Thu Bon i szybko wybieram salon masażu. Trochę się obawiam, bo czytałam, że salony masażu w Wietnamie często, gęsto pełnią też inne funkcje, więc kilka razy dobitnie powtarzam obsłudze, że proszę tylko i wyłącznie o masaż stóp. Pani przynosi balię z wodą i płatkami róż, w której moczę moje obolałe nogi, a następnie przez godzinę zapominam o świecie. Za 10$ moje nogi zostały wymoczone, wysmarowane i wymasowane. Młoda masażystka oczywiście pyta mnie o wiek i o rodzinę.




Już nie dziwią mnie te częste pytania o wiek. Któryś z Wietnamczyków uświadamia mi, że duża część Wietnamczyków, szczególnie dzieci, które mają jakikolwiek styk z angielskim potrafią zapytać o imię, pochodzenie i wiek. Przypominają mi się tragarze w jaskiniach, którzy właśnie takie pytania mi zadawali. Początkowo mnie to śmieszyło, później dziwiło, a na końcu spowszedniało. Ustalenie wieku jest dodatkowo istotne, aby zorientować się w jaki sposób zwracać się do danej osoby. Ważne jest czy osoba jest starsza i należny jest jej większy szacunek, czy też może młodsza, wtedy można luźniej podejść do sprawy.

poranny targ






Na drugi dzień wybieram się na targ, który znajduje się przy rzece, w starej części miasta. Najbliżej wody znajdują się stragany z rybami i owocami morza. Smród nie do wytrzymania. Większości zdaje się to nie przeszkadzać. Jakaś pani rozłożyła się na łóżku polowym i śpi, między stoiskami. Dalej hala mięsna, jeszcze dalej stoiska z owocami i warzywami. Między tym liczne małe i duże ołtarzyki, które zastawiają drogę przechodniom, rowerzystom i motocyklistom. Ze względu na Nowy Rok ludzie kładą na swoich ołtarzykach słodycze, owoce, papierosy, wódkę, a nawet fałszywe pieniądze i papierowe dobra luksusowe, które później palą, aby zapewnić swoim zmarłym wszystko czego mogą potrzebować w życiu pozagrobowym. Zdaje się, że Wietnam tylko oficjalnie jest ateistyczny. Muszą być tu silnie zakorzenione prastare wierzenia w duchy. Widzę modlących się i palących kadzidełka ludzi na każdym kroku. Przy wejściach do domów widać też drzewka pomarańczowe, nie rzadko ozdobione jak nasze choinki bożonarodzeniowe.




Będąc w Hoi An nie da się nie zauważyć licznych sklepów z luksusowymi garniturami i sukniami. W 24h krawcy szyją piękne stroje jak z wybiegów. Bele materiałów i katalogi czekają na chętnych. Na targu zaczepia mnie kobieta, która ciągnie mnie do swojego stoiska i otwiera album z zadowolonymi i uśmiechniętymi klientkami, które pozują w nowych, uszytych strojach. Są też wpisy, zauważam jeden w języku polskim – „cena znakomita, obsługa miła, ale jakość materiału daje wiele do życzenia”
  • proszę tylko pokazać w albumie o jakiej sukience Pani marzy, a na drugi dzień będzie do odbioru – szepce Wietnamka
  • ale ja popołudniu wyjeżdżam - odpowiadam
  • nie szkodzi, o której godzinie ma Pani autobus?
  • O 16 - wybąkuję
  • tyle czasu, zdążymy. Za 20$ będzie mieć Pani wymarzoną sukienkę. Taka piękna buzia i figura. Nie może się zmarnować – z uśmiechem namawia i szczypie mnie w policzek.
  • ale ja nie potrzebuję i nie mam miejsca w plecaku – bronię się.
  • kobieta zawsze potrzebuje nowej sukienki – stanowczo odpowiada.

natarczywa ekspedientka, gotowa do szycia

I tak nasz dialog trwa w nieskończoność. W końcu udaje mi się wyrwać z sklepu, ale ekspedientka koniecznie prosi mnie, abym zrobiła jej zdjęcie na tle materiałów, tak abym ją zapamiętała i następnym razem do niej trafiła na zakupy.

W mieście jest wiele luksusowych salonów krawieckich i szewskich

Odwiedzam jeszcze pocztę. Czas się tu zatrzymał. Wielki budynek poczty z misternie rzeźbionym sufitem. Wszystkie okienka puste, urzędniczki przy stoliku zajadają zupę. Kolejka coraz większa. Sami europejczycy. Przyglądam się w międzyczasie otoczeniu. Żadnych gazet, książek, zabawek, płyt, nawet pocztówek. Przy okienku leżą jedynie blankiety do wypełnienia. Na wielkiej ścianie mapa świata. Ale coś tu nie gra. Na pierwszym planie wielki kontynent Euroazji, a po prawej, a nie lewej stronie obie Ameryki. Każdy kraj ma przypisaną tabliczkę z nazwą. Jest i Polska – Balan.

młoda para

Udaję się do agencji, gdzie mam czekać na autobus. W prowizorycznej agencji nie ma nikogo, oprócz dzieciaka. Za biurkiem w tyle widzę na pół otwarte drzwi a zza nich wystają nogi leżące wygodnie na łóżku, jeszcze bardziej w głębi kolejne łóżka. Większość domów w Wietnamie ma kształt podłużnego prostokąta. Domy są wąskie i długie, przeważnie 2 lub 3 piętrowe. Część frontowa ma duże okna, ale z boków okien brak, lub są bardzo malutkie. Często domy są do siebie przyklejone jak szeregówki. Na parterze ludzie mają sklepiki, stoiska z warzywami lub małe restauracyjki które przechodzą płynnie w część mieszkalną. Nie ma Pani od biletów. Nikt mnie nie rozumie. W końcu z łóżka podnosi się babcia i dzwoni do swojej córki. Ta tłumaczy mi przez telefon, że mam czekać. Za chwilę podjeżdża na motorze chłopak i zabiera mnie na przystanek.


Jestem uratowana. O jedenastej w nocy jestem w Phong Nha. Odbieram rower i zasuwam do domu.

poniedziałek, 23 stycznia 2017

HANG SON DOONG - CUD NATURY


Kilka faktów na temat największej jaskini na świecie. Jaskinia ma 9 kilometrów długości i jest przecięta przez dwie dolinki, które powstały na skutek zapadnięcia się stropu jaskini. Dolinki są tak dużych rozmiarów, że promienie słońca docierają w głąb jaskini. W dolinkach rozwinęło się życie, występuje tu wiele nieznanych gatunków roślin i zwierząt. Szczególnie widoczne jest to w dolince drugiej, która jest pokryta dżunglą. Jaskinia ciągnie się prosto. Najdłuższy korytarz jaskiniowy ma ponad 5 kilometrów długości, 200 metrów wysokości i 150 metrów szerokości i jest uważany za na największy na świecie. Spacer po jaskini Son Doong to jak wejście w zupełnie nowy, nieznany świat.

Dochodzimy do wyjścia jaskini Hang En. Te małe światełka to tragarze.

Wyjście z jaskini Hang En. Ma ono wysokość 120m i szerokość 140m. Jak się dobrze przyjrzycie to na dole stoją ludzie.

To daje obraz wielkości otworu. W tym miejscu kręcono sceny do filmu "Piotruś Pan"

Otwór jaskini Hang Son Doong (Podziemna Rzeka)

Przygotowania do wejścia do Son Doong Cave. Ubieramy uprzęże, czeka nas kilka odcinków linowych.

W sumie zejdziemy ponad 80m w dół.

Widok z dołu na otwór, po środku stoi jeden z naszych przewodników
Weszliśmy głębiej do jaskini, w oddali widać otwór

 Na pierwszym planie można zobaczyć najwyższy stalagmit na świecie, który ma

ponad 70m wysokości.

W roli modela nasz przewodnik

Krótki odpoczynek przed następną sesją zdjęciową

W czasie wojny w Wietnamie Amerykanie bombardowali dżunglę, aby osłabić armię Vietkongu.

Szczątki bomb można znaleźć do dzisiaj. To co trzymam  w ręku znalazłam w dolince nr 2.
Miejsce nazywane przez Brytyjczyków "uwaga dinozaury" 

Ja i Logan z naszą klubową flagą AVEN

Nie mogę się napatrzeć na to miejsce

Jesteśmy na dole dolinki nr 1. 

Na kolumience stoi nasz przewodnik jako model. Pada na niego deszcz

W dole misy martwicowe

Za chwilę wejdziemy do dżungli w jaskini. Te małe światełka to nasi tragarze

To samo zdjęcie co poprzednio tylko w zbliżeniu
Przez dżunglę w środku jaskini idziemy przez 40 minut. To druga dolinka, czyli miejsce w którym stop jaskini zawalił się.

W oddali widać otwór, tam znajduje się drugi obóz

Dżungla jaskiniowa. Drzewa te same co u góry, tylko dużo wyższe i cieńsze. Wyciągają się w poszukiwaniu słońca.

W dżungli naukowcy odkryli nowe gatunki roślin

Z wysokości widok na drugi obóz, na dole nasze namioty i grupa porterów

Jest z nami grupa 27 tragarzy. Bez nich nie byłoby szans na tak wygodne egzystowanie. W wolnym

czasie grają w karty lub chińskie szachy. Często też słuchają muzyki, wietnamskie 

disco polo lub popowe przeboje z przed lat. 
Plastikowe sandały w których chodzą wszyscy przewodnicy i tragarze. Dzięki nim ich stopy mają przewiew. Buty takie kosztują 1$ i zdaje się że świetnie się sprawdzają.
Tragarze są bardzo silni, zorganizowani i przyjaźni. Choć nie znają angielskiego często rozmawiamy na migi.

Pierwsze pytanie, które mi zadają to ile mam lat i czy mam męża. Moje imię było tu dobrze znane i często

je słyszałam, gdyż jedna z przewodniczek miała na imię Aneta (niestety teraz na macierzyńskimi i już

na pewno nie wróci do pracy - jak tylko kobieta wyjdzie za mąż, nie może zostawać na noc poza

domem bez męża). 

W jaskini natykamy się na nowe gatunki zwierząt

Zdjęcie z głębi jaskini, w oddali widok na dolinkę drugą

To samo zdjęcie tylko doświetlone

W jaskini występują przeróżne formy krasowe, w rozmiarach większych niż w innych jaskiniach



Widok na nasz obóz nr 2, tuż przy dolince z dżunglą

Tragarze dźwigają ciężkie torby, około 40kg na osobę - w drodze powrotnej

z obozu nr 2

Jak się przyjrzycie, widać tragarzy idących przez dżunglę jaskiniową

Dolinka nr 2 z dżunglą

Przy powrocie jeszcze raz zatrzymujemy się przy tym spektakularnym punkcie widokowym

Przewodnik przy pracy, naciąga liny przy moście

Obóz w Hang En Cave - wracamy do domu

Widok na obóz w Hang En

Polecany post

NOWE ŻYCIE SZACHOWNICY

Jaskinia Szachownica Fundacja Speleologia Polska angażuje się w wiele pożytecznych projektów. Jednym z nich jest dokumentacja jaskini...