|
Mała dziewczynka próbująca sprzedać lampiony (Hoi An) |
Jest 4 rano. Czekam na autobus,
powinien już być. Nie tylko ja czekam. Zebrała się mała
grupka backpackersów. Dopytują, gdzie jadę. W tym samym kierunku
co oni. Przyjechałam na rowerze, który przed chwilą zostawiłam
w zaprzyjaźnionym hostelu. Wsunęłam rower pod do połowy otwartą
roletę i postawiłam go przy recepcji. Za dwa dni go odbiorę.
Autobus przyjeżdża. Wsiadam i na
schodach mężczyzna podaje mi siatkę. Nie bardzo wiem o co chodzi,
ale patrzy na moje sandały. Domyślam się, że trzeba ściągnąć
buty, ale dalej nie wiem po co mi siatka. Mam ją nałożyć na gołe
stopy? Wydziera mi buty z rąk i wsadza do reklamówki. Rzucam okiem
na wnętrze autobusu. Nieźle wymyślone. W trzech rzędach na dwóch
poziomach znajdują się leżanki. Każdy pasażer ma swoje
prowizoryczne łóżko. Wsuwam się na wolne miejsce, przykrywam
kocem i za chwilę śpię.
|
wnętrze autobusu |
Budzi mnie trąbienie kierowcy.
Zbliżamy się do dużego miasta. Ruch spory, na pozór
chaotyczny. Zbliżając się do motocyklistów nasz kierowca
ostrzega ich przed wykonaniem nieprawidłowego manewru. W Wietnamie
jest około 40 milionów motorów, co oznacza, że co druga osoba
porusza się na jednośladzie. Nawet dzieciaki w wieku późno
szkolnym poruszają się na skuterach lub motorach. Policja
przymyka na to oko. W samym Sajgonie na 10 mln mieszkańców, 8 mln
posiada motor. W dużych miastach samochody nie zdają egzaminu.
Ulice są wąskie, nie ma miejsc parkingowych. Poza tym samochód to
duży wydatek, oznaka luksusu, nie każdego na niego stać.
W Hue – cesarskim mieście, stolicy
Wietnamu do 1945, czeka mnie przesiadka. W nowym autobusie brakuje
wolnych miejsc, siadam przy kierowcy. Mogę obserwować przez
przednią szybę zmieniające się krajobrazy. Podążamy drogą 1A,
zatrzymujemy się na bramkach i wjeżdżamy na płatną drogą.
Pomimo, że droga płatna zdarza się, że na środku drogi stoi
krowa lub wół. Widać nikogo to nie dziwi, oprócz mnie. Część
drogi biegnie wzdłuż wybrzeża Morza Południowochińskiego.
Do Hoi An dojeżdżamy na godzinę
13.00. Postanawiam od razu kupić bilet powrotny do Phong Nha.
Obawiam się, że później mogę mieć z tym problem. Jest okres
przedświąteczny, lepiej się zabezpieczyć. Kupuję bilet w
pierwszej agencji turystycznej, którą napotykam. Oczywiście jest
to mój błąd. Cena jest zawyżona. Pani tłumaczy, że ceny są
wyższe przez TET (Nowy Rok). Zamiast 200 000 dongów płacę 350 000
dongów. Później orientuję się, że mogłam ten bilet kupić
taniej. Jest już za późno. Nauczka na przyszłość. Sprawdź
kilka miejsc, porównaj ceny i dopiero wtedy kupuj.
|
jedzenie uliczne w Hoi An |
|
całkiem niezłe te słodkości |
Przechadzam się jedną z uliczek.
Zaczepia mnie motocyklistka. Pyta mnie czy mam już wykupiony hotel.
Nie mam. Proponuje nocleg. Pytam o cenę i tym razem negocjuję.
Ustalamy cenę na 200 000 dongów (ok 10$). Wsiadamy na motor i
jedziemy do jej domu.
|
Miasto tętni życiem wzdłuż brzegów rzeki Thu Bon |
Położone w ujściu rzeki Thu Bon do
morza, miasto Hoi An to perełka architektoniczna i kulturalna
stolica Wietnamu. Historia miasta wiąże się z istniejącym tu
przed wiekami państwem Czampa. Funkcjonujące pod nazwą Lam Ap Pho
w IX i X wieku stanowiło główne centrum handlowe, jego port
należał do najważniejszych w całej Azji Południowo-Wschodniej.
Znaczenie miasta ciągle rosło. W XVI wieku swoje interesy
prowadzili tu między innymi Anglicy, Portugalczycy, Holendrzy,
Chińczycy i Japończycy. Handlowano jedwabiem, przyprawami, herbatą,
papierem, tkaninami itd. Dobra passa trwała aż do XIX wieku.
Francuzi zaczęli kontrolować port w pobliskim Da Nang i to tam
przeniosło się życie handlowe.
Pozostające na uboczu miasto utraciło
znaczenie i prestiż. Ominęła je zawierucha wojenna, ale nie
tajfuny i powodzie. Hoi An nie odnawiane przez lata popadało w
ruinę. Władze komunistyczne, nie dbające o zachowanie dziedzictwa
kulturowego postanowiło wybudować na miejscu zniszczonej starówki
nowe osiedle dla klasy robotniczej. Pewnie by do tego doszło gdyby
nie ostry i stanowczy protest Polaka, Kazimierza Kwiatkowskiego.
|
Pomnik naszego rodaka |
Nasz rodak przybył tu w latach
osiemdziesiątych, w ramach polsko – wietnamskiego programu
konserwatorskiego. Stanął na czele grupy ekspertów, aby ratować
wieże czamskie w oddalonym o kilkadziesiąt kilometrów My Son.
Kazik, bo tak jest powszechnie znany w Wietnamie zajął się
rekonstrukcją sanktuarium Czamów, jednocześnie angażując się w
ocalenie innych zabytków.
Lubelski konserwator pisał petycje do
władz, naciskał tak długo, aż uratował starówkę w Hoi An.
Obecnie My Son z wieżami, jak i Hoi An są wpisane na listę
światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO. Przepiękne,
odrestaurowane stare miasto w Hoi An jest magnesem, który przyciąga
miliony turystów. Kazik, który poświęcił 16 lat swojego życia
na ratowanie wietnamskich zabytków umarł w swojej przybranej
ojczyźnie, młodo bo mając zaledwie 53 lata. Jego ciało wróciło
do Polski, chociaż serce zapewne pozostało wśród czamskich wież
w My Son. Kwiatkowski nie został zapomniany przez mieszkańców Hoi
An. W samym centrum starówki stoi pomnik naszego brodatego rodaka, a
u jego podnóża leżą świeże kwiaty i palą się kadzidełka.
Kupuję bilet (120 000 dongów), aby
przemieszczać się po terenie starego miasta. W ramach biletu
mogę odwiedzać domy komunalne, pagody oraz muzea. Jest to o tyle
przyjemne, że ta część miasta jest zamknięta dla ruchu kołowego.
Mogę spokojnie spacerować i napawać się historycznym otoczeniem
bez hałasów ulicznych. Dodatkowo w dobry nastrój wprowadzają
dekoracje w postaci porozwieszanych na domach kolorowych jedwabnych
lampionów.
|
lampiony, lampiony i jeszcze raz lampiony |
Symbolem miasta jest przykryty szarą
dachówką XVI wieczny most, kryjący w środku buddyjską świątynię.
Wybudowany został przez społeczność Japończyków, która
rozgościła się w mieście. Mostu strzeże z jednej strony
rzeźba małpy, a z drugiej rzeźba psa. Nie przypadkowo. Według
legendy most, który połączył dzielnicę japońską z chińską
rozpoczęto budować w Roku Małpy, a skończono w Roku Psa.
|
Most Japoński kiedyś i .. |
|
dziś |
Starówka jest żywym skansenem.
Niektóre domy zawierają w sobie mieszankę architektury chińskiej,
japońskiej i francuskiej. Elementy te nie gryzą się, wręcz
przeciwnie harmonijnie ze sobą współgrają i podkreślają
międzynarodowy charakter miasta.
Zbliża się wieczór, lampiony
rozbłyskują ciepłym światłem, siadam w kawiarni tuż przy rzece
i napawam się atmosferą miasta. W przewodniku czytam, że powinnam
koniecznie spróbować lokalnego specjału – cao lau, czyli nudli z
wieprzowiną i zieleniną, których niepowtarzalność wynika z
faktu, ze woda używana do gotowania makaronu jest pobierana tylko z
kilku wybranych studni w Hoi An. Poprzestaję na dobrej zielonej
herbacie i ciastku cytrynowym i dobrze mi z tym.
|
słodka chwila zapomnienia |
Moje stopy domagają się pomocy.
Przechodzę na drugą stronę rzeki Thu Bon i szybko
wybieram salon masażu. Trochę się obawiam, bo czytałam, że
salony masażu w Wietnamie często, gęsto pełnią też inne
funkcje, więc kilka razy dobitnie powtarzam obsłudze, że proszę
tylko i wyłącznie o masaż stóp. Pani przynosi balię z wodą i
płatkami róż, w której moczę moje obolałe nogi, a następnie
przez godzinę zapominam o świecie. Za 10$ moje nogi zostały
wymoczone, wysmarowane i wymasowane. Młoda masażystka oczywiście
pyta mnie o wiek i o rodzinę.
Już nie dziwią mnie te częste
pytania o wiek. Któryś z Wietnamczyków uświadamia mi, że duża
część Wietnamczyków, szczególnie dzieci, które mają
jakikolwiek styk z angielskim potrafią zapytać o imię, pochodzenie
i wiek. Przypominają mi się tragarze w jaskiniach, którzy właśnie
takie pytania mi zadawali. Początkowo mnie to śmieszyło, później
dziwiło, a na końcu spowszedniało. Ustalenie wieku jest dodatkowo
istotne, aby zorientować się w jaki sposób zwracać się do
danej osoby. Ważne jest czy osoba jest starsza i należny jest jej
większy szacunek, czy też może młodsza, wtedy można luźniej
podejść do sprawy.
|
poranny targ |
Na drugi dzień wybieram się na targ,
który znajduje się przy rzece, w starej części miasta. Najbliżej
wody znajdują się stragany z rybami i owocami morza. Smród nie do
wytrzymania. Większości zdaje się to nie przeszkadzać. Jakaś
pani rozłożyła się na łóżku polowym i śpi, między stoiskami.
Dalej hala mięsna, jeszcze dalej stoiska z owocami i warzywami.
Między tym liczne małe i duże ołtarzyki, które zastawiają drogę
przechodniom, rowerzystom i motocyklistom. Ze względu na Nowy Rok
ludzie kładą na swoich ołtarzykach słodycze, owoce, papierosy,
wódkę, a nawet fałszywe pieniądze i papierowe dobra luksusowe,
które później palą, aby zapewnić swoim zmarłym wszystko czego
mogą potrzebować w życiu pozagrobowym. Zdaje się, że Wietnam
tylko oficjalnie jest ateistyczny. Muszą być tu silnie zakorzenione
prastare wierzenia w duchy. Widzę modlących się i palących
kadzidełka ludzi na każdym kroku. Przy wejściach do domów
widać też drzewka pomarańczowe, nie rzadko ozdobione jak
nasze choinki bożonarodzeniowe.
Będąc w Hoi An nie da się nie
zauważyć licznych sklepów z luksusowymi garniturami i sukniami. W
24h krawcy szyją piękne stroje jak z wybiegów. Bele materiałów i
katalogi czekają na chętnych. Na targu zaczepia mnie kobieta, która
ciągnie mnie do swojego stoiska i otwiera album z zadowolonymi i
uśmiechniętymi klientkami, które pozują w nowych, uszytych
strojach. Są też wpisy, zauważam jeden w języku polskim – „cena
znakomita, obsługa miła, ale jakość materiału daje wiele do
życzenia”
proszę tylko pokazać w albumie o
jakiej sukience Pani marzy, a na drugi dzień będzie do odbioru –
szepce Wietnamka
ale ja popołudniu wyjeżdżam -
odpowiadam
nie szkodzi, o której godzinie ma
Pani autobus?
O 16 - wybąkuję
tyle czasu, zdążymy. Za 20$
będzie mieć Pani wymarzoną sukienkę. Taka piękna buzia i
figura. Nie może się zmarnować – z uśmiechem namawia i
szczypie mnie w policzek.
ale ja nie potrzebuję i nie mam
miejsca w plecaku – bronię się.
kobieta zawsze potrzebuje nowej
sukienki – stanowczo odpowiada.
|
natarczywa ekspedientka, gotowa do szycia |
I tak nasz dialog trwa w
nieskończoność. W końcu udaje mi się wyrwać z sklepu, ale
ekspedientka koniecznie prosi mnie, abym zrobiła jej zdjęcie na tle
materiałów, tak abym ją zapamiętała i następnym razem do niej
trafiła na zakupy.
|
W mieście jest wiele luksusowych salonów krawieckich i szewskich |
Odwiedzam jeszcze pocztę. Czas się tu
zatrzymał. Wielki budynek poczty z misternie rzeźbionym sufitem.
Wszystkie okienka puste, urzędniczki przy stoliku zajadają zupę.
Kolejka coraz większa. Sami europejczycy. Przyglądam się w
międzyczasie otoczeniu. Żadnych gazet, książek, zabawek, płyt,
nawet pocztówek. Przy okienku leżą jedynie blankiety do
wypełnienia. Na wielkiej ścianie mapa świata. Ale coś tu nie gra.
Na pierwszym planie wielki kontynent Euroazji, a po prawej, a nie
lewej stronie obie Ameryki. Każdy kraj ma przypisaną tabliczkę
z nazwą. Jest i Polska – Balan.
|
młoda para
|
Udaję się do agencji, gdzie mam
czekać na autobus. W prowizorycznej agencji nie ma nikogo, oprócz
dzieciaka. Za biurkiem w tyle widzę na pół otwarte drzwi a zza
nich wystają nogi leżące wygodnie na łóżku, jeszcze bardziej w
głębi kolejne łóżka. Większość domów w Wietnamie ma kształt
podłużnego prostokąta. Domy są wąskie i długie, przeważnie 2
lub 3 piętrowe. Część frontowa ma duże okna, ale z boków okien
brak, lub są bardzo malutkie. Często domy są do siebie przyklejone
jak szeregówki. Na parterze ludzie mają sklepiki, stoiska z
warzywami lub małe restauracyjki które przechodzą płynnie w
część mieszkalną. Nie ma Pani od biletów. Nikt mnie nie
rozumie. W końcu z łóżka podnosi się babcia i dzwoni do swojej
córki. Ta tłumaczy mi przez telefon, że mam czekać. Za chwilę
podjeżdża na motorze chłopak i zabiera mnie na przystanek.
Jestem uratowana. O jedenastej w nocy jestem w
Phong Nha. Odbieram rower i zasuwam do domu.