Budzi mnie telefon Howarda.
- Ekipa czeka na Ciebie pod domem - słyszę w słuchawce.
- O Boże! – zaspałam.
W naszej grupie jest 6 osób. Jest z
nami Dave – Brytyjczyk, który uczy angielskiego w Hanoi, Kyle,
która jest scenografką w Hollywood, tajemniczy Austriak o imieniu
Gunter oraz 2 Wietnamczyków – przewodnik oraz porter.
W czasie 1,5 godzinnej drogi do punktu
obozowego rozmawiam z siedzącą przede mną Kyle. Nasz van tak
się telepie, że obie po jakimś czasie milkniemy. Jest nam
niedobrze.
dżungla, drzewa obklejone bluszczem |
Jesteśmy w Tan Hoa. Krasowe wieże
porośnięte drzewami otaczają przepiękny skrawek ziemi z wijącą
się leniwie rzeką Nan, która dzieli wioskę na pół. To miejsce
jest przykładem potęgi matki natury. Wioska rokrocznie boryka się z
powodziami w okresie między wrześniem a listopadem. Przez lata
mieszkańcy byli zmuszeni odbudowywać swoje domy po kolejnych
kataklizmach. W 2010 roku, fala powodziowa osiągnęła wysokość
12-15 metrów. Setki domów zniknęło pod wodą, dobytek został
zabrany przez wodę, a pola ryżowe zostały zniszczone. W tym samym
roku liczba najbiedniejszych gospodarstw w Tan Hoa urosła do 80%.
pływające domy |
Po fatalnej powodzi z 2010 roku jeden z
mieszkańców wioski wpadł na genialny w swej prostocie pomysł.
Skonstruował lekką drewnianą konstrukcję, która pod podłogą
miała zamocowane blaszane beczki. Dzięki temu domostwo nie tonie, a
podnosi się wraz z falą powodziową. Patent sprawdził
się znakomicie. Lokalna społeczność wzięła sprawy w swoje
ręce. Przez ostatnie 6 lat powstało takich domów ponad 170 i ich
liczba będzie rosła. Ulepszona wersja „pływającego domu” jest
przymocowana do czterech wysokich bali, które nie pozwalają chałupie
odpłynąć. W czterech ścianach może pomieścić się 6-8 osób
wraz ze swoim dobytkiem. Koszt takiej konstrukcji to około 1500$.
Nie każdego stać na taki wydatek, dlatego władze dotują budowę
domów komunalnych, które służą najbiedniejszym rodzinom.
droga prowadząca nas do szlaku |
Z Tan Hoa podjeżdżamy samochodem pod
szlak, droga coraz gorszej jakości. Kilka razy grzęźniemy w
błocie. Kiedy opuszczamy pojazd od razu zapadamy się w brązową
breję. Z każdym krokiem słyszę plusk błota, idzie się ciężko.
Skręcamy w lewo i wchodzimy w dżunglę. Znajdujemy się w
fantastycznym świecie pełnym roślin, pnących się w poszukiwaniu
światła. Większość drzew jest opatulona bluszczem. Z daleka słyszę odgłosy małp. Dave idzie przede mną.
Jestem ciekawa jego spostrzeżeń odnośnie poziomu języka
angielskiego wśród Wietnamczyków. Uczy dzieciaki od roku i miał
okazję przyjrzeć się systemowi edukacji. Na moje pytanie
odpowiada z zadziwiającą szczerością.
- uczę w państwowej szkole podstawowej. Dzieci mają zajęcia naprzemiennie ze mną i wietnamskim nauczycielem angielskiego. Muszę przyznać, że jestem beznadziejnym nauczycielem. Nie potrafię ich niczego nauczyć. Nie widzę u nich żadnych postępów.
Tak mnie zaskakuje swoją odpowiedzią,
że zaczynam się głośno śmiać.
- naprawdę jest tak trudno? - pytam wciąż śmiejąc się
- są dzieci, które świetnie mówią po angielsku z czystym amerykańskim akcentem, ale to dotyczy tylko tych nielicznych jednostek, których bogaci rodzice zainwestowali w prywatne lekcje z Amerykanami. Reszta musi bazować na moich lekcjach w szkole – odpowiada poważnie.
W oddali widać otwór jaskini Hang Tien |
Przyglądam mu się badawczo. Ten
chudy, kościsty chłopak z niewielką bródką jest ubrany w zwykły
T-shirt, cienkie spodnie, a na jego głowie spoczywa czapka z
daszkiem. Trzyma się sztywno, ruchy ma niezdarne, co chwila się
potyka. Jest powolny i flegmatyczny. Interesuje go flora i fauna. Co
chwila przystaje i robi zdjęcia liściom, drzewom i pajęczynom.
Jeszcze bardziej interesuje się motorami. Opowiada mi o swoich
wyprawach motocyklowych z kolegami. Nareszcie się ożywia. Za nami
idzie Kyle. Jest szczupłą, gibką dziewczyną, pełną pasji i
werwy. Po kilku minutach rozmowy, czuję, jakbyśmy znały się od
wieków. Nie możemy się nagadać. Paplamy jedna przez drugą. W ten
sposób szybko mijają kolejne kilometry.
otwór jaskini Hang Tien |
otwór jaskini Hang Tien |
to samo miejsce |
Otwór jaskini Hang Tien
jest imponujący. Jaskinia ma uzasadnioną nazwę. Jest tu nierealnie i pięknie. Tuż przy wejściu ciągną się kaskadowe schody,
pooddzielane groblami martwicowymi. System niecek martwicowych
powstał ze skrystalizowanego węglanu wapnia. To efekt odparowywania
i wypełniania niewielkich jeziorek jaskiniowych. Cały proces trwał
setki lat.
w dalszym ciągu otwór |
Wędrujemy dalej. Ogłuszający szum
wody to niezłomny sygnał, że zbliżamy się do rwącej podziemnej
rzeki. Stąpamy po ostrych krawędziach mis martwicowych ze
zręcznością linoskoczków. Nagle Dave zatrzymuje się, jego mina
mówi wszystko. Próbuje przekrzyczeć hałas i przyznaje, że ma lęk
wysokości. Chwytam go za rękę i pomagam mu przejść przez
przeszkodę. Przesuwa się w stronę przewodnika, który go
będzie od teraz asekurował i wspomagał. Dochodzimy do drabinki i
wkraczamy na wyższy poziom jaskini. Nie mogę się napatrzeć
na piękne formy jaskiniowe. Czyżbym była w jaskiniowym raju?
Jaskinia ma około 4 km długości. Dochodzimy do drugiego otworu i
wracamy.
jedna z licznych form krasowych |
drugi otwór jaskini |
Kiedy wychodzimy z jaskini dochodzimy
do tymczasowego obozowiska. Czeka na nas obiad. Możemy odprężyć
się przed drogą powrotną. Atmosfera rozluźnia się. Dave
decyduje się na kąpiel w zimnej rzece. Kibicujemy mu gorąco, ale
nikt więcej się nie wychyla.
wietnamski porter |
specjalistyczne buty trekkingowe:) |
Kiedy dochodzimy do samochodu jesteśmy
tak ubłoceni, że lądujemy w rzece i czyścimy nasze buty. Siadamy
w vanie i wracamy do Tan Hoa, gdzie czekają na nas prysznic i czyste
ubrania. Szkoda, że dzień się kończy.
nasz obiad
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz