poniedziałek, 28 listopada 2016

NAJWIĘKSZA JASKINIA NA ŚWIECIE - WIETNAM

Robert Limbert, jeden z członków British Cave Research Association, był gościem specjalnym gali rozdania nagród im. Waldka Muchy w Podlesicach. Ten niewysoki Brytyjczyk jest przykładem człowieka, który dzięki determinacji i ciężkiej pracy zmienia świat. Kiedy przybył po raz pierwszy do Wietnamu w 1990 roku, aby szukać nowych jaskiń, na pewno nie przypuszczał, że 26 lat później będzie gwiazdą nie tylko w środowisku grotołazów, ale też wielce szanowanym człowiekiem w Wietnamie, aktywnym promotorem turystyki w prowincji Quang Binh,

Jak to się wszystko zaczęło...

Jaskinie w Yorkshire szybko przestały wystarczać młodemu grotołazowi i zamarzył o nieznanych, dziewiczych jaskiniach w Azji. Napisał do kilku uniwersytetów m.in. w Wietnamie i Laosie prosząc o współpracę przy eksploracji jaskiń w tamtejszych rejonach krasowych. Odpowiedź pozytywna nadeszła z Uniwersytetu Technicznego w Hanoi. Tym sposobem w 1990 roku pierwsza 10 -osobowa brytyjska ekspedycja przybyła do środkowej części Wietnamu, tuż przy granicy z Laosem. Zamieszkali w małej, ubogiej wiosce, zakwaterowani w jedynej murowanej chacie w całej wsi.


Han Son Doong - autor: Howard Limbert

Pierwszą jaskinią, którą odkryli Brytyjczycy to Phong Nha. Gigantyczne podziemne przestrzenie, które ukazały się ich oczom, były początkiem długoletniej, owocnej eksploracji regionu. Przełomowym rokiem okazał się rok 2009. To wówczas, jeden z lokalnych przewodników Ho Khanh, na stałe współpracujący z Howardem, odnalazł ponownie otwór, który 19 lat wcześniej przypadkowo napotkał podczas polowania. Otwór jaskini był duży, wiał z niego silny wiatr, słychać było głośny szum wody. Wietnamczyk zaprowadził ekipę do jaskini. To był dzień, który pewnie zostanie do końca życia w pamięci Howarda. Jaskinia okazała się nie duża, ale gigantyczna. Nie przypominała zupełnie jaskiń w innych częściach świata. Sami nie mogli uwierzyć w to co ukazało się ich oczom. Jaskinia ciągnęła się w linii prostej, wzdłuż rwącej podziemnej rzeki, tworząc ogromnych rozmiarów tunel. Tunel niezwykłej urody. W dwóch miejscach strop jaskini zapadł się tworząc dolinki zapadliskowe. Przez oculusy wpadały promienie słońca, podświetlając jej wnętrze. Przy drugiej dolince napotkali prawdziwą dżunglę z wysokimi drzewami, których konary pięły się ku słońcu i rzadkimi gatunkami paproci, mchów, tworzących rodzaj zielonego, dziewiczego dywanu. Speleolodzy zauważyli, że rzeka odbija w bok, niknąc między skałami, nie mogąc przebić się przez rozrzucony materiał skalny. W dalszej części jaskini pojawiały się coraz piękniejsze formy krasowe – ogromne stalagmity (w tym największy na świecie, mierzący ok 70m), perły jaskiniowe wielkości piłeczek tenisowych, misy martwicowe i inne cuda, zapierające dech w piersi. W końcu doszli do 100 metrowej ściany, wyglądającej jak zamarznięty wodospad. Tutaj Brytyjczycy zakończyli swoją pierwszą ekspedycję. Ponownie, rok później wrócili, tym razem z geologami, botanikami i innymi naukowcami, aby zbadać tajemniczy świat. Wielki Wietnamski Mur, jak nazwano wysoką ścianę został pokonany i po krótkim odcinku jaskinia zakończyła się otworem wyjściowym.

Howard szybko zdał sobie sprawę z odpowiedzialności, jaka na niego spadła. Odkrycie jaskini to jedno, ale jej ochrona przed masową turystyką to drugie. Jaskinia Hang Son Doong, szybko zdobyła zainteresowanie mediów. Pierwsi przybyli na miejsce reporterzy i fotografowie National Geographic. Spędzili wraz z Howardem i lokalnymi przewodnikami 6 tygodni w jaskini szukając najlepszych ujęć do zdjęć i filmów. Podświetlając ogromnymi lampami o mocy nawet 32 tysięcy lumenów poszczególne fragmenty 9km jaskini, odkryli przed światem jej unikalność i przedstawili bajkowe krajobrazy zaginionego świata. Zdjęcia obiegły świat, przyciągając kolejnych dziennikarzy, poszukiwaczy przygód i turystów.

Jaskinia Han Son Doong - autor Howard Limbert

Szczęśliwie dla jaskini, obiekt ten znajduje się na terenie Parku Narodowego Phong Nha-Ke Bang oraz wpisany jest na listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego. Pojawiające się co jakiś czas pomysły bogatych Wietnamczyków, nie pozwalają spać spokojnie ekologom. Jednym z najbardziej kontrowersyjnych pomysłów było wybudowanie kolejki linowej o długości 10km, która miałaby przebiegać przez Park Narodowy i następnie ciągnąć się przez jaskinię. Atrakcja ta przyciągnęłaby ogromną liczbę turystów (nawet do 1000 dziennie), ale jak łatwo się domyślić doprowadziłaby też do zniszczenia tej ostoi dzikiej przyrody. Dzięki stanowczym protestom samych mieszkańców i działalności takich ludzi jak Howard, póki co udało się zablokować ten projekt. Konieczne jest monitorowanie i ochrona jaskiń. Z tego powodu prowadzone są kampanie społeczne, zapraszani są wpływowi ludzie, autorytety, którzy poprzez swoją działalność zapobiegają dewastacji tego regionu. W przyszłym roku jaskinię ma odwiedzić m. in Leonardo Di Caprio czy Barack Obama, aby zwrócić uwagę opinii publicznej na palące problemy ochrony światowego dziedzictwa dla przyszłych pokoleń.

Wejścia do jaskini Hang Son Doong są ściśle limitowane. W ciągu roku może do niej wejść jedynie 500 osób. Jedyną firmą, która jest upoważniona do organizowania wycieczek do największej jaskini świata jest Oxalis Adventure company, w której pracuje Howard Limbert. Organizator dba oto, aby jaskinia pozostała nietknięta, a wszystkie nieczystości wyniesione na zewnątrz i zutylizowane w bezpieczny sposób. Co tydzień, oprócz pory deszczowej, 10 osobowa grupa turystów, wraz z towarzyszącą jej obstawą w postaci 14 tragarzy, 2 przewodników i 2 kucharzy udaje się w drogę do jaskini. Cała impreza trwa 5 dni. Pierwszy nocleg po dniu trekkingu przez busz odbywa się w jaskini Hang En. Na pięknej piaszczystej plaży, tuż przy otworze znajduje się obóz z namiotami, a obok jezioro z cieplutką wodą, gdzie można się wykąpać i odprężyć po całodniowym marszu. Rano, po kolejnych godzinach w buszu dochodzi się do celu. Gigantyczna jaskinia Hang Son Doong o średniej wysokości 200m i szerokości 150m jest tak duża, że zmieściłyby się w niej wszystkie polskie jaskinie. Dwa dni spędzone w jaskini są bajkowe i pełne niespodzianek. Obozy przygotowane dla turystów znajdują się w okolicach dolinek zapadliskowych, gdzie dociera światło dzienne a mgła unosi się tworząc mistyczną atmosferę.




Według Howarda jedynie 30% największego krasowego rejonu na świecie, na granicy Wietnamu i Laosu została przeszukana pod kątem jaskiń. Wciąż zdaje się bardzo prawdopodobne znalezienie podobnych skarbów w przyszłości, na co liczą speleolodzy, którzy co roku wyruszają w dżunglę z lokalnymi przewodnikami, a ich umysły rozpalają fantastyczne wizje o nowych niezbadanych podziemnych światach.  

poniedziałek, 24 października 2016

3.10.2016 SYMI - WYSPA POŁAWIACZY GĄBEK

powrót statków z połowów
W porcie Yalous odwiedzamy sklepik z gąbkami. Właściciel sam kiedyś poławiał gąbki, czego dowodem są liczne zdjęcia na ścianach. Na jednym z nich młody chłopak leży wśród tysięcy suszących się gąbek. Dino tłumaczy mi, że to on sam kilkanaście lat temu.
  • Wiesz, dlaczego te wszystkie gąbki tak leżą? - pyta mnie i od razu odpowiada ze śmiechem.
  • Leżą i schną, nikt nie kupi mokrych gąbek. Mokre kosztowałyby majątek, gdyż kupowane są na wagę.
  • Poławiacie sami gąbki?
  • Już nie, ostatnią wyspą, gdzie do tej pory mieszkańcy pracują przy poławianiu gąbek jest Kalymnos
port Yalous - widok od strony mostu

Zainteresował mnie jeden z eksponatów - wielki płaski kamień z przywiązanym sznurem. Od czasów antycznych kamienie takie jak ten, służyły poławiaczom do osunięcia się na dno. Nadzy, bez płetw, ani żadnego sprzętu, nurkowie opuszczali się na głębokość ok 20 metrów i wycinali tyle gąbek ile zdołali. Gdy kończył się im zapas powietrza pociągali ostro za cienką linkę przywiązaną do nadgarstka i wypływali na powierzchnię, ciągnięci przez kolegów. Po chwili odpoczynku, ponownie zanurzali się w błękit morza. Okazuje się, że w przeszłości bardzo wielu mieszkańców Symi parało się poławianiem gąbek. Młodzi mężczyźni wypływali na pół roku w morze, pozostawiając rodzinę w ogromnym stresie. Wolne nurkowanie było bardzo niebezpieczne. Często zdarzały się wypadki. Część śmiałków nie wracała do domów.

punkt widokowy dla mieszkańców

Wyspa bogaciła się na eksporcie gąbek od XIV wieku. Już wtedy kupcy z Symi mieli pozwolenie na sprzedaż tego produktu we wszystkich weneckich portach Morza Śródziemnego. Kiedy archipelag został podbity przez Sulejmana Wspaniałego (1522), mieszkańcy wyspy udali się z petycją do sułtana i z podarkami w postaci kilku gąbek i pysznego lokalnego chleba. Turecki władca potraktował ich bardzo łagodnie, wyznaczył im bardzo niskie podatki i pozwolił poławiać gąbki na tureckim terytorium. Mieszkańcy mieli swobodę, jeżeli chodzi o religię i szkolnictwo. Na wyspie wybudowano 121 klasztorów i 14 świątyń, a szkoły budowano daleko od miast, aby były wolne od kontroli okupanta.

w tle kaskadowo ułożone domki w stylu neoklasycystycznym

Świadectwem bogactwa wyspy były piękne dwupiętrowe wille usytuowane kaskadowo na wzgórzach po obu stronach portu. Większość domów pochodzi z XIX wieku. Kolorowe fasady domów wykonanych w neoklasycznym stylu nie przypominają typowych białych greckich domów. Kupcy eksportując gąbki do najdalszych zakątków świata, mogli podpatrywać najnowsze trendy na świecie, stąd nowatorskie rozwiązania i nieoczywista architektura wyspy.

Symi

Nieustannie pracując nurkowie przystosowywali się do długotrwałego przebywania w wodzie. Wielu z nich potrafiło zanurzyć się na niewyobrażalne głębokości. Pewnie ich czyny poszłyby w zapomnienie gdyby nie pewien przypadek. W 1913 roku włoski statek wojenny utracił kotwicę tuż u brzegu wyspy Karpatos. Zrozpaczona załoga odchodziła od zmysłów. Poproszono o pomoc poławiaczy gąbek. Stathis Hatzis zanurkował na głębokość 88m i przymocował linę do kotwicy ratując honor marynarzy. W nagrodę otrzymał złoty medal i możliwość bezpłatnego podróżowania na wszystkich włoskich statkach do końca życia. Dzięki zapiskom włoskiego kapitana o niewiarygodnych wyczynach poławiacza gąbek z Symi, wieść o nim rozeszła się w świecie i rozsławiła wyspę.

hełm nurków
W połowie XIX wieku rozwój techniki, w tym pojawienie się ciężkich metalowych skafandrów nurkowych rozpoczęło wielki boom na poławianie gąbek. Sprytni przedsiębiorcy zbijali majątki, inwestując zarobione pieniądze w kolejne statki i sprzęt i zwiększając efektywność połowów. Większość mieszkańców wyspy Symi była związana bezpośrednio lub pośrednio z poławianiem gąbek. Dotychczasowe, znane łowiska szybko się wyczerpywały, co zmuszało nurków do szukania gąbek w coraz dalszych i głębszych miejscach (nawet na głębokości 60 metrów). Dochodziło coraz częściej do śmierci nurków lub poważnych chorób dekompresyjnych, które były skutkiem zbyt szybkiego wynurzania się na powierzchnię wody. Nurkowie świadomi, że każdy dzień, może być ich ostatnim, żyli bardzo intensywnie. Ich żony będąc bardzo majętnymi osobami, były bardzo ekstrawaganckie i lubiły marnotrawić pieniądze na rozrywki.

zaciszne knajpki w pobliżu portu

Po okresie prosperity, który trwał przeszło 300 lat przyszły gorsze czasy. Pod koniec okupacji tureckiej, a później włoskiej usunięto większość przywilejów, którymi cieszyli się mieszkańcy wyspy, ograniczono swobodę mieszkańców i narzucono wiele obciążeń podatkowych. Wyspiarze nie mogli poradzić sobie z nową rzeczywistością. Przyzwyczajeni do dobrobytu, nagle stanęli na skraju bankructwa. Ceny nieruchomości spadły na łeb na szyję. Piękne domy na wzgórzu okazały się być trudno zbywalne. Chętnych do sprzedaży było wielu w przeciwieństwie do niewielu ofert kupna. To zmusiło mieszkańców do wysprzedaży wyposażenia domów, aby w jakikolwiek sposób zarobić na bilet w jedną stronę. Duża część populacji wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych, Australii i innych krajów. Z 20 tysięcy mieszkańców pozostało na wyspie jedynie 2 tysiące.

nie tylko ja podziwiam miasto
W 1943 roku Włosi zostali usunięci z wyspy przez Niemców. Otto Wagner, niemiecki gubernator, kontrolujący cały archipelag Dodekanez podpisał 5 maja 1945 roku na Symi akt kapitulacji i od tego momentu Brytyjczycy przejęli cały archipelag. Trzeba było kolejnych dwóch lat, aby wyspy archipelagu wróciły do prawowitego właściciela – Grecji.

drzwi jednej z willi na wyspie Symi

W latach 50-tych wyspa ostatecznie przestała czerpać korzyści z poławiania gąbek. Z jednej strony miejsca połowów kurczyły się, z drugiej naturalne gąbki były zastępowane przez ich syntetyczne odpowiedniki. Do dziś jednak można kupić szereg gąbek w licznych sklepach i na straganach. Spośród nich dwa gatunki są godne polecenia: wool (z większymi porami) oraz silk (z malutkimi otworami o nieco jaśniejszej barwie). Dobre gąbki do kąpania powinny mieć kolor jasnego brązu. Te najjaśniejsze nadają się jedynie do celów dekoracyjnych. Gąbka może być używana przez okres około 2-3 lat przy założeniu, że będziemy je wyciskać po kąpieli, a od czasu do czasu odkażać w wodzie z 2-3 łyżkami sody.

sklep z gąbkami - właścicielem jest Dino

Gąbki to organizmy żywe, typ prymitywnych beztkankowych zwierząt, jedne z najstarszych organizmów wielokomórkowych. Odżywiają się planktonem, który wpływa wraz z wodą do wnętrza gąbki za pośrednictwem porów. Niby nic takiego, ale w już w średniowieczu gąbka miała swoich oddanych nabywców – między innymi rycerzom służyły jako podkład pod zbroję, jubilerom jako materiał szlifierski, a damom dworskim jako gąbki do kąpieli.

"silk" - poławiane z większych głębokości

"wool" - mają większe otworki



niedziela, 16 października 2016

3.10.2016 – ZŁODZIEJ Z WYSPY SYMI



Panorama Rodos

Tłoczymy się na nadbrzeżu, żeby wejść na prom firmy Dodekanisos Seaways. Jest niedziela. Ludzi jest sporo. Grecy ustawiają się w kolejce, wchodzą całymi rodzinami. Na dolnym, zakrytym pokładzie, wyłożonym miękką wykładziną, przy stolikach siadają rodzice, dzieci, dziadkowie. Większość to lokalsi. Na górnym pokładzie polscy turyści, obsiadają ławki i łapią promienie słońca. Niektórzy w strojach kąpielowych, opalają się na heban. Inni w gronie przyjaciół, popijają drinki i zajadają przekąski. Gwar i śmiech – przyjemny niedzielny poranek.

Widoki ze statku

Zerkam z pokładu na piękne widoki stolicy. Panorama Rodos przypomina o długiej historii miasta. Mury obronne z białego wapienia to ślady po Joannitach, zakonie rycerskim, który wybudował Zamek i otoczył miasto bezpiecznym kokonem. Za murami połyskują wieże minaretów – to już sprawka Turków, okupujących wyspę przez 400 lat. Włosi dołożyli swoją cegiełkę w latach 20-tych i 30- tych XX wieku, kiedy to starannie odnowili starówkę i zaprojektowali reprezentacyjny bulwar z neoklasycystycznymi reprezentacyjnymi budynkami.

Wyspy archipelagu Dodekanez

Symi to malutka wyspa, ósma co do wielkości w archipelagu Dodekanez. Jej los jest ściśle związany z Rodos. Brak wody na wyspie uzależnił ją od cotygodniowych dostaw tego cennego surowca, właśnie z Rodos. Okres największego prosperity wyspy to lata okupacji tureckiej. Mieszkańcy uzyskali wtedy wiele przywilejów w zamian za uiszczanie wysokich podatków na rzecz sułtana. Jednym z takich przywilejów była wolność wyznania. Na wyspie do tej pory znajduje się ponad 170 kościołów.

Symi

Najważniejszą świątynią Symi jest kościół i klasztor św Michała Archanioła w porcie Panormitis. Dopływamy tu w pierwszej kolejności. Niestety nie mamy zbyt wiele czasu. Statek cumuje naprzeciwko zabudowań klasztornych i wybijającej się ku górze XIX wiecznej, misternie ozdobionej dzwonnicy. Jeszcze przed wojną mieszkało tu ponad 30 mnichów. Jedna z Greczynek opowiadała mi, że poznała ostatniego mnicha, który opuścił to miejsce w latach 60-tych. Podobno coraz większa liczba przybywających tu atrakcyjnych i ponętnych turystek była zbyt wielką pokusą dla przyzwyczajonych do spokoju mnichów i musieli poszukać nowego, zacisznego miejsca. Puste pokoje, których jest w sumie 500 można wynająć za przysłowiowe kilka euro i oddać się medytacji. Warunki są prymitywne, ale jakież to musi być przyjemne, gdy już się pomacha ostatnim turystom, którzy wracają na okręt i można rozkoszować się błogą ciszą.

Panormitis - klasztor św Michała Archanioła

Przed wejściem do cerkwi długa kolejka. Grecy z poważnymi, nabożnymi minami, niektórzy z miotłami w rękach czekają cierpliwie, aby za chwilę znaleźć się w środku. Po co im te miotły? Sprzątają podłogę, aby oczyścić swoją duszę, zmazać swoje winy i zacząć wszystko od nowa. To najprostsze wyjaśnienie, na jakie natrafiłam. Ludzie pielgrzymują tu z całego archipelagu, aby poprosić patrona kościoła o zdrowie lub inne dary. Srebrno-złota ikona archanioła jest miejscem, gdzie zbiera się najwięcej ludzi. Płaczą, całują ikonę, modlą się, czuć atmosferę zadumy. Pomimo tłumów, we wnętrzu panuje mistyczny nastrój. Wszystkie ściany i sufit są wymalowane biblijnymi freskami, na sznurach wiszą liczne dary wotywne od tych, którzy chcieli podziękować za pomoc.

św Michał Archanioł - mozaika przed świątynią

Archanioł Michał, stojący ponad wszystkimi aniołami, wojownik z mieczem w jednej dłoni i trzymający postać małego dziecka w drugiej, trzyma duszę ludzką i zabiera ją do wymarzonego nieba. Depcze diabła, nie boi się niczego. Nie można sobie wymarzyć lepszego obrońcy. Nie dziwię się ludziom powierzającym mu swoje tajemnice i troski. Każdy z proszących ma respekt i wie, że gdy coś obiecają w zamian za pomoc, muszą to spełnić, gdyż archanioł ma groźny przydomek: złodziej. Równie łatwo może odebrać to, co darował, gdy się o nim zapomni.

miotły, które zostawili pielgrzymi (w muzeum)

Dziedziniec klasztoru pokryty jest chochlakami, czyli starannie poukładanymi otoczakami, tworzącymi geometryczne wzory. Zawsze wyobrażam sobie schylone lub klęczące osoby, które kamień po kamieniu, cierpliwie tworzyły te układanki. Ileż pracy to musiało ich kosztować.


chochlaki

Tuż przy kościele znajdują się dwa malutkie muzea. Za 1,5 euro można zobaczyć wnętrza tradycyjnej chaty, z meblami i elementami dekoracji. Ciekawymi eksponatami są drewniane modele żaglowców oraz wielkie kamfory na wino. W jednej z sal znajdują się też plastikowe i szklane butelki, w środku liściki. Przybyły z różnych stron świata. Ci, którzy wierzyli wystarczająco mocno, otrzymali wiadomość z klasztoru, że ich butelka dotarła do celu, a ich prośba została przedstawiona patronowi kościoła.
to mi się podoba

wnętrze tradycyjnego domu w Symi



Po powrocie na statek czeka nas 50 minutowa podróż do naszego głównego celu – miasta Symi. Siadam na miękkiej sofie i zamykam oczy. Przypomina mi się twarz płaczącej młodej dziewczyny. To było w zeszłym roku. Wracałam wtedy z Symi i siedziałam z grupką przewodników, którzy znudzeni czekali na koniec rejsu. Wtedy zobaczyłam ją. Płakała ukradkiem.

butelki, które dotarły do Panormitis

  • dlaczego płaczesz? - spytałam
  • to ze szczęścia. Archanioł pozwolił mi tu przypłynąć. 2 lata temu poprosiłam go o zdrowie dla mojej cioci. Niestety zmarła. Od tego czasu, nie byłam na Symi. Kiedy w zeszłym roku miałam tu przypłynąć, gdy czekałam w kolejce po bilety na prom, tuż przede mną okazało się, że bilety się skończyły i nie popłynęłam. Płakałam. Wiedziałam, że było za wcześnie. Nie pozwolił mi się do siebie zbliżyć, bo miałam gniew w sercu. Dopiero dzisiaj. Czuję się oczyszczona. Ty tego nie zrozumiesz – popatrzyła mi prostu w oczy.
Może i tego nie rozumiałam, ale czy zawsze wszystko trzeba rozumieć?

środa, 5 października 2016

WYSPA RODOS - WYCZESANE MIASTO I ALEJA EUKALIPTUSOWA

Koskinou - typowe domki
W sennej wiosce Koskinou czas się zatrzymał. Nikomu się nie śpieszy. Sprzedawca w mięsnym rozgląda się bezradnie, nikt do niego nie wchodzi. Tuż obok sklep spożywczy, w którym dwie kobiety gestykulując, wymieniają najnowsze plotki. Przechodzimy obok starego Greka, kłania się i nas pozdrawia.


Odpowiadamy z uśmiechem. Podoba nam się tutaj. Mijamy białe domy, niektóre przybrudzone, inne świeżo odmalowane z niebieskimi, albo turkusowymi odrzwiami. Większość z nich jest ozdobiona pięknymi, kolorowymi kwiatami.

To świetne przykłady domów w stylu ludowego neoklasycyzmu. Zdobne fasady, proste, ale eleganckie chronią przed wścibskimi oczami turystów.  Jeszcze w latach międzywojennych, pod panowaniem włoskim, mieszkańcy zajmowali się hodowlą mułów i rolnictwem, co przynosiło im niezły dochód. Teraz większość mieszkańców też nie bieduje, co widać po nowobogackich willach na peryferiach wioski. Bliska odległość od stolicy przyciąga tu zamożnych Rodyjczyków, którzy na wysokim wzgórzu znaleźli swoje miejsce.


Robi się gorąco. Październikowe słońce, a jakże razi. Mijamy Faliraki, gdzie drogie kompleksy hotelowe ciągną się wzdłuż głównej ulicy, przechodząc stopniowo w dyskoteki, nocne kluby, restauracje, tawerny, luksusowe butiki, sklepy z futrami i złotem oraz liczne stragany. Chińszczyzna miesza się z lokalnymi produktami i markowymi ubraniami. Miasto ożywa nocą, mieniąc się fajerwerkiem kolorów i świateł.

Plaża - Afantou

Główna żyła w krwiobiegu drogowym wyspy łącząca Rodos z Lindos, powstała w latach sześćdziesiątych, podobno przy udziale polskich budowniczych. Asfalt nie jest już najlepszej jakości, pobocza straszą walającymi się śmieciami, bądź wysuszonymi badylami. Wysuszone rośliny oczekują z niecierpliwością pory deszczowej, kiedy odrodzą się, zazielenią i zapachną.

Zatoka Anthony'ego Quinna
Zatoka Ladiko-Vagies, znana jest bardziej z potocznej nazwy, zatoka Anthony'ego Quinna. Nie dziwi nas wcale dlaczego Amerykanin zakochał się w okolicy, kiedy kręcono tu „Działa Nawarony” z jego udziałem. Zatoka jest schowana za skałami, urokliwa i dyskretna. W kontemplacji krajobrazu nie przeszkadza nawet spora liczba plażowiczów na tym niewielkim fragmencie wybrzeża. Bezkresny błękit, przyjemnie muskająca i ochładzająca naszą skórę woda.

Monastyr - Kolymbia

Ten skrawek raju prawdopodobnie został kupiony przez słynnego Greka Zorbę w latach 60-tych, bądź jak niektórzy przekonują, podarowany mu przez rząd „czarnych pułkowników” (wojskowa junta). Rząd chciał z jednej strony poprawić swoją niezbyt przychylną prasę na świecie, a z drugiej propagować szerzej walory turystyczne Grecji, przyciągając przybyszów nazwiskiem znanego aktora. Kolejny rząd socjalistów miał rzekomo odebrać mu ziemię. Inna teoria, równie prawdopodobna, jest taka, że rodzina aktora, już po jego śmierci, przegrała sprawę z państwem greckim i po długim peletonie sądowym ziemia wróciła do macierzy. W każdym bądź razie Anthony Quinn nie zagrał już w kolejnej produkcji z Grecją w tle, gdyż zmarł.


Afantou, jedna z większych miejscowości na Rodos, może poszczycić się ośmiotysięczną populacją. Powstała w średniowieczu, gdy na morzu szaleli piraci i trudno było czuć się bezpiecznie w pobliżu wybrzeża. Ludność sprytnie schowała się, znajdując bezpieczny azyl, niewidoczny od strony morza. Stąd właśnie nazwa Afantou, która przylgnęła do osady (afandos czyli niewidoczna z morza). W gęstwinie wąskich uliczek mieliśmy nadzieję znaleźć warsztaty z kilimami i dywanami, z których podobno słynie miasto. Nie znaleźliśmy żadnego takiego miejsca. Bardziej pasowałby nam przydomek: wyczesane miasto. Mieszkańcy muszą bardzo dbać o włosy, gdyż nagromadzenie salonów fryzjerskich na niewielkiej powierzchni miasta jest imponujące. Wracając do dywanów, dowiedzieliśmy się, że większość sklepików i warsztatów przeniosła się do Embony, podgórskiej miejscowości wewnątrz wyspy. I tam należy ich szukać.


Wzdłuż plaży Afantou ciągnie się pole golfowe. Otworzone w 1973 roku, zostało zaprojektowane przez słynnego brytyjskiego architekta Donalda Harradine. Spalona słońcem murawa, nie przypomina zadbanych zieloniutkich pól w innych częściach Europy.
Pole golfowe - Afantou

Kolymbia zachwyca nas od samego wjazdu. Biało szare pnie eukaliptusów ciągną się po obu stronach wąskiej drogi tworząc rodzaj zielonego tunelu. System wodny doprowadza wodę poprzez kilkukilometrowy kanał wprost z pobliskiej miejscowości Epta Piges (siedem źródeł). Podczas okupacji włoskiej (lata 20-te XX wieku), gubernator zadbał o hotele i lokalną plażę. Kolymbia stała się jednym z ulubionych miejsc letniego wypoczynku dla włoskich dygnitarzy.

Aleja eukaliptusowa - Kolymbia


Kolymbia - plaża 

Polecany post

NOWE ŻYCIE SZACHOWNICY

Jaskinia Szachownica Fundacja Speleologia Polska angażuje się w wiele pożytecznych projektów. Jednym z nich jest dokumentacja jaskini...