relacja z poniedziałek 3.02.2014
Nareszcie
nadszedł ten dzień. Długo na niego czekałam. Pobudka o trzeciej
nad ranem nieco studzi mój zapał, ale nie mam czasu się nad tym
zastanawiać. Za chwilę będziemy w komplecie. Ala, Beata i Sławek,
moja mama Ala i ja - spędzimy wspólnie kilka dni.
Pięć godzin
później lądujemy na rzymskim niewielkim lotnisku Ciampino.
Niewyspani i nieco przestraszeni deszczową prognozą pogody
opuszczamy terminal. W Rzymie od kilku dni pada. Aura okazuje się dla
nas łaskawa i po chwilowym kapuśniaczku, niebo rozjaśnia się.
Wczoraj
wydrukowałam dokładną instrukcję jak dostać się do hotelu
(google maps), mapkę metra i przewertowałam przewodnik.
Nasz
hotel znajduje się na ulicy Via Nomentana. Zamiast droższego
biletu prywatnego przewoźnika do komunikacyjnego pępka Rzymu -
stacji Termini, wybieramy autobus miejski ATRAL (1,20Euro), który
zabiera nas do pierwszej stacji metra linii A - Anagnina. Kupujemy
bilet czasowy (100minut - 1.50Euro), przesiadamy się na Termini i
dojeżdżamy do stacji Libia. Zostaje nam 1 km do hotelu. Wszystko
przebiega gładko, może zbyt prosto. Wychodzimy na ulicę i wyciągam
naszą mapkę. Od razu żałuję w myślach, że nie ma z nami Ani,
która bezbłędnie odczyta każdą trasę. Nie ma jej, a my musimy
poradzić sobie sami. Patrzę w lewo, patrzę w prawo. Powinniśmy
wybrać skręt w prawo?
Pytam
Włoszkę stojącą na przystanku, mając nadzieję że potwierdzi
naszą wersję. Patrzy na mapę, na mnie, jeszcze raz na mapkę.
"- Wy
to chcecie przejść na piechotę? To zajmie Wam wiele czasu!"
"-
daleko?!" - przecież to tylko kilometr - prycham i kieruję
się w prawo.
Brniemy
coraz dalej i dalej. Na naszej mapie nie dostrzegamy mijanych ulic.
"Pewnie
są zbyt mało ważne, żeby były na mapie" - optymistycznie
wzdycham. Po około kilometrze uświadamiamy sobie, że coś jest
nie tak.
Dopytuję
hindusa sprzedającego na pobliskim straganie. Jednak coś jest nie
tak. Musimy wrócić z powrotem do stacji metra i iść w przeciwnym
kierunku. Ogarnia mnie fala gorąca. Wiedziałam. Dlaczego nie
posłuchałam instynktu. Przecież wiadomo, że jak moja pokręcona
logika podpowiada, że trzeba iść w prawo, to stu procentowo należy
skręcić w lewo.
Espresso w lokalnym barze |
Ruszamy
w dobrą stronę. Teraz ulice zgadzają się i Sławek pierwszy
ochoczo ciągnie walizkę pod górę. Nasza mapa doprowadza nas do
celu. Ulica Via Nomentana 55. Ale zaraz, zaraz - na budynku jest nr
555. Coś tu nie gra.
Na rogu
ulicy stoi grubawy młody Włoch, który rozprawia o czymś namiętnie
ze starszą kobietą, która trzyma smycz z małym pieskiem w
czerwonawym kubraczku. Pytam uprzejmie o hotel i pokazuję mu
wydrukowany na kartce adres. Od razu wyciąga telefon z kieszeni,
bierze ode mnie kartkę i dzwoni. Słyszę jak po chwili próbuje
przeczytać i duka "da..ne obie..k..tu . Jest przekonany, że
przeczytał moje imię i nazwisko, próbując powiedzieć
recepcjoniście, że dzwoni w moim imieniu. Chce mi się śmiać,
ale zachowuję powagę. Momentalnie poważnieje, kiedy uświadamiam
sobie, że hotel jest pewnie na innej ulicy, a ja coś pokręciłam.
Łapię się dyskretnie za głowę. Moi towarzysze obserwują naszą
rozmowę, ale nie domyślają się jeszcze co się stało. W
końcu nasz przyjazny Włoch podprowadza nas na ulicę i pokazuje
palcem na wzgórze.
Wystawy sklepowe |
- "podążajcie
tą ulicą pod górę, tu jest nr 555, a na końcu tego wzgórza
będzie 55.
Nie jest
tak źle. Przecież jesteśmy na dobrej ulicy. Rozpoczynamy marsz. Za
2 kilometry mijamy nr 200.
Czas na
przerwę. Zachęcający mały bar. Grupka starszych Włochów siedzi
przy stoliku, sączą kawę i palą papierosy. Zamawiamy kawę,
rogaliki i kanapki na ciepło. Nieświadomi do końca naszego
zamówienia dostajemy nasze kawy. Filiżanki są mikroskopijnych
rozmiarów, sam płyn zapełnia połowę naczynka, a kawa jest
gorzka. Delektuję się moimi trzema łykami.
Podoba
mi się ta długa ulica. Mijamy kolejne wille, sklepiki i przeróżne
salony. Przy wejściu do ambasady libijskiej przepychanka między
policją a grupką mężczyzn. Dalej ambasady irańska i malezyjska,
malutki uroczy park i osobny ogrodzony plac dla psów, które mogą
swobodnie pobiegać na zamkniętym terenie.
Sklepik w bramie |
Hotel
ukryty jest w bramie kamieniczki. Wjeżdżamy starą windą na
piąte piętro. Kabina jest nietypowa, bardzo stara, drewniana i
zamykana na podwójne drzwiczki, pierwsze ażurowe, drugie wahadłowe.
Kabina wąska, malutka - trzyosobowa. Od razu przypominają mi się
francuskie filmy z lat 60-tych z takimi właśnie windami. Benjamin
przyjmuje nas uprzejmie w recepcji i melduje. Z trudnością
odczytuje moje nazwisko z dowodu, z czego mamy radość. Okazuje się,
że nasze pokoje są o dwa piętra niżej. To malutki hotelik o
nazwie Cesar Palace - właściwie 2 piętra kamienicy. Pozostałe
piętra zamieszkane są przez prywatnych mieszkańców. Właścicielem
hotelu jest libańczyk, recepcjonista to młody Włoch, nieco
roztrzepany, ale gościnny i pomocny. Daje nam klucze i zapisuje kody
potrzebne do otwarcia drzwi wejściowych i drzwi na piętrze. W sumie
to dobre rozwiązanie bo jesteśmy zupełnie swobodni, a poza tym
czujemy się jak posiadacze małej kawalerki w Rzymie. Po
krótkim relaksie udajemy się na miasto.
Kierujemy
się na Piazza della Repubblica. Zaczyna padać. Jak grzyby na
deszczu pojawiają się Hindusi z naręczem parasolek. Próbują
sprzedać każdej mijanej osobie swój towar za 5 Euro. W końcu
kupujemy jedną taką wspaniałą jednorazówkę za 2,5 Euro. Sławek
na każde zaczepki odpowiada, że parasolek mamy w pip i nie
wzruszony idzie dalej. Zaczyna padać coraz bardziej.
Lody dla ochłody |
Moim
oczom ukazuje się gelateria czyli lodziarnia. To nie byle jaka
lodziarnia. Gelateria "La Romana" na via Venti Settembre 60
- to dla mnie odkrycie. Otwarta w zeszłym roku cukiernio-lodziarnia
to jeden z najnowszych oddziałów rodzinnej firmy z Rimini, która
zajmuje się produkcją lodów od 1947
(http://www.gelateriaromana.com/en/).
Tradycyjne metody wyrobu lodów w połączeniu ze świeżymi
składnikami dają rewelacyjne rezultaty. Poszczególne smaki są
zmieniane co 3 godziny, aby były zawsze najwyższej jakości. Jestem
miłośnikiem lodów i nie jedne próbowałam, ale te są dla mnie
numer jeden. Najpierw na dno mojego rożka ląduje płynna czekolada
- wybieram ciemną. Następnie dwie wielkie łyżki lodów o smaku
straciatella i panna cotta. Wisienką na torcie jest wielka łycha
bitej śmietany. Lody kosztują 2 Euro, ale są nieproporcjonalnie
znakomite.
Przeczekujemy
deszcz i idziemy dalej.
Rzeźby mijane na ulicach |
Zupełnie
niespodziewanie natrafiamy na kościół Santa Maria della Vittoria.
To kościół, który bardzo chciała zobaczyć Ala. Wchodzimy do
niepozornie wyglądającej z zewnątrz świątyni. W środku czeka
nas niespodzianka. Barokowe wystawne wnętrze, bogate w zdobienia
ściany i sufit zapierają dech.
Ekstaza św. Teresy |
Najważniejszym elementem
wystroju jest kontrowersyjna rzeźba Berniniego "Ekstaza św
Teresy", która znajduje się w lewej nawie kaplicy.
Wykonane na zlecenie kardynała Cornaro w latach 1647-52, dzieło,
wykonane jest z białego marmuru. Przedstawia ono św. Teresę z
Avili na chwilę przed utratą przytomności. Leżąca na obłoku
kobieta czeka na kolejne wbicie strzały w jej ciało, którego za
chwilę dokonana młody anioł o niewinnej twarzy. Teresa ma pełen
ekstazy wyraz twarzy, który wyraźnie kontrastuje z powagą chwili.
Religijne uniesienie świętej jest obserwowane przez kardynała i
jego rodzinę, którzy siedzą w loży teatralnej i obserwują tą
scenę w napięciu. Piękno kościoła docenił pisarz Dan Brown
umieszczając kościół w jednej ze swoich książek i dając mu
jednocześnie nowe życie.
Basilica Santa Maria degli Angeli e dei Martiri |
Plac
della Repubblica tuż przed nami. Na samym środku placu usadowiła
się fontanna ozdobiona pięknymi półnagimi nimfami. Tuż za nią
znajduje się Bazylika Matki Bożej Anielskiej (Santa Maria degli
Angeli e dei Martiri). Papież Pius IV zlecił zbudowanie kościoła
na ruinach starożytnych term Dioklecjana czyli łaźni publicznych.
W dalekiej przeszłości był to ogromny obiekt mogący pomieścić
jednocześnie około 3 tysięcy osób, które przychodzili do tego
przybytku jak współcześni nam do galerii handlowej - aby miło
spędzić czas.
Głowa Jana Chrzciciela na tacy - dzieło Igora Mitoraja z Bazyliki Matki Bożej Anielskiej |
Po upadku cesarstwa rzymskiego termy podupadły, aby
skończyć jako skład materiałów budowlanych. Dopiero w XVI wieku
zapadła decyzja o zmianie charakteru tego miejsca. Głównym
projektantem kościoła został 86- letni wówczas Michał Anioł.
Mając wielki szacunek do antyku postanowił on jak najmniej
ingerować w wygląd świątyni i wykorzystać jak najwięcej
elementów term. Z tego też powodu wejście kościoła zostało
wbudowane w apsydę caldarium (miejsce gorących kąpieli), a
przedsionek to starożytne tepidarium (sala do wypoczynku z ciepłą
wodą). Po śmierci architekta jego zamiary zostały pokrzyżowane i
wnętrze kościoła straciło swój pierwotnie zaplanowany charakter
- stając się bogato zdobionym wnętrzem. Dzięki temu, że zostało
zbudowane na planie greckiego krzyża (ramiona o równych
długościach) uzyskane zostało wrażenie ogromnej przestrzenności.
Głowy zadzieramy do góry, aby do woli napawać się pięknem
sklepienia. Nie umyka naszej uwadze zegar słoneczny - słynna
meridiana papieska, niegdyś najdokładniejszy zegar w Rzymie. Przez
mikroskopijny otwór w suficie promień słoneczny dostaje się do
środka i wskazuje bardzo dokładną godzinę na wyrysowanej linii
ciągnącej się na posadzce.
Bazylika Matki Bożej Śnieżnej na wzgórzu |
Zwiedzanie
kończymy w Bazylice Matki Bożej Śnieżnej - zaliczającej się
czterech najważniejszych bazylik papieskich Rzymu i Watykanu.
Zgodnie z legendą w 352 roku papież Liberiusz miał sen w którym
zobaczył Matkę Bożą, która nakazała mu zbudowanie kościoła w
miejscu, gdzie w lecie spadnie śnieg. Budowę rozpoczęto niemal
wiek później. Przez kilka wieków kościół był rozbudowywany i
upiększany. Sufit zdobiony zgodnie z pogłoską złotem
przywiezionym przez Krzysztofa Kolumba, mozaiki z V wieku na ścianach
czy baldachim, pod którym znajdują się relikwie żłobka Jezusa
nadają mu wyjątkowy charakter i robią piorunujące wrażenie na
nas wszystkich.
Wnętrze Bazyliki Matki Bożej Śnieżnej |
Wieczór
kończymy w małej rodzinnej trattorii . Zamawiamy makarony, pijemy
lokalne piwo i rozprawiamy o cudach Rzymu zapominając o zmęczeniu
i niewyspaniu.
Wieczór w trattori |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz