piątek, 7 lutego 2014

RZYMSKIE WAKACJE CZAS ZACZĄĆ - dzień pierwszy

relacja z poniedziałek 3.02.2014

Nareszcie nadszedł ten dzień. Długo na niego czekałam. Pobudka o trzeciej nad ranem nieco studzi mój zapał, ale nie mam czasu się nad tym zastanawiać. Za chwilę będziemy w komplecie. Ala, Beata i Sławek, moja mama Ala i ja - spędzimy wspólnie kilka dni.

Pięć godzin później lądujemy na rzymskim niewielkim lotnisku Ciampino. Niewyspani i nieco przestraszeni deszczową prognozą pogody opuszczamy terminal. W Rzymie od kilku dni pada. Aura okazuje się dla nas łaskawa i po chwilowym kapuśniaczku, niebo rozjaśnia się.

Wczoraj wydrukowałam dokładną instrukcję jak dostać się do hotelu (google maps), mapkę metra i przewertowałam przewodnik.

Nasz hotel znajduje się na ulicy Via Nomentana. Zamiast droższego biletu prywatnego przewoźnika do komunikacyjnego pępka Rzymu - stacji Termini, wybieramy autobus miejski ATRAL (1,20Euro), który zabiera nas do pierwszej stacji metra linii A - Anagnina. Kupujemy bilet czasowy (100minut - 1.50Euro), przesiadamy się na Termini i dojeżdżamy do stacji Libia. Zostaje nam 1 km do hotelu. Wszystko przebiega gładko, może zbyt prosto. Wychodzimy na ulicę i wyciągam naszą mapkę. Od razu żałuję w myślach, że nie ma z nami Ani, która bezbłędnie odczyta każdą trasę. Nie ma jej, a my musimy poradzić sobie sami. Patrzę w lewo, patrzę w prawo. Powinniśmy wybrać skręt w prawo?
Pytam Włoszkę stojącą na przystanku, mając nadzieję że potwierdzi naszą wersję. Patrzy na mapę, na mnie, jeszcze raz na mapkę.
"- Wy to chcecie przejść na piechotę? To zajmie Wam wiele czasu!"

"- daleko?!" - przecież to tylko kilometr - prycham i kieruję się w prawo.
Brniemy coraz dalej i dalej. Na naszej mapie nie dostrzegamy mijanych ulic.
"Pewnie są zbyt mało ważne, żeby były na mapie" - optymistycznie wzdycham. Po około kilometrze uświadamiamy sobie, że coś jest nie tak.
Dopytuję hindusa sprzedającego na pobliskim straganie. Jednak coś jest nie tak. Musimy wrócić z powrotem do stacji metra i iść w przeciwnym kierunku. Ogarnia mnie fala gorąca. Wiedziałam. Dlaczego nie posłuchałam instynktu. Przecież wiadomo, że jak moja pokręcona logika podpowiada, że trzeba iść w prawo, to stu procentowo należy skręcić w lewo.

Espresso w lokalnym barze

Ruszamy w dobrą stronę. Teraz ulice zgadzają się i Sławek pierwszy ochoczo ciągnie walizkę pod górę. Nasza mapa doprowadza nas do celu. Ulica Via Nomentana 55. Ale zaraz, zaraz - na budynku jest nr 555. Coś tu nie gra.
Na rogu ulicy stoi grubawy młody Włoch, który rozprawia o czymś namiętnie ze starszą kobietą, która trzyma smycz z małym pieskiem w czerwonawym kubraczku. Pytam uprzejmie o hotel i pokazuję mu wydrukowany na kartce adres. Od razu wyciąga telefon z kieszeni, bierze ode mnie kartkę i dzwoni. Słyszę jak po chwili próbuje przeczytać i duka "da..ne obie..k..tu . Jest przekonany, że przeczytał moje imię i nazwisko, próbując powiedzieć recepcjoniście, że dzwoni w moim imieniu. Chce mi się śmiać, ale zachowuję powagę. Momentalnie poważnieje, kiedy uświadamiam sobie, że hotel jest pewnie na innej ulicy, a ja coś pokręciłam. Łapię się dyskretnie za głowę. Moi towarzysze obserwują naszą rozmowę, ale nie domyślają się jeszcze co się stało. W końcu nasz przyjazny Włoch podprowadza nas na ulicę i pokazuje palcem na wzgórze.


Wystawy sklepowe




- "podążajcie tą ulicą pod górę, tu jest nr 555, a na końcu tego wzgórza będzie 55.

Nie jest tak źle. Przecież jesteśmy na dobrej ulicy. Rozpoczynamy marsz. Za 2 kilometry mijamy nr 200.

Czas na przerwę. Zachęcający mały bar. Grupka starszych Włochów siedzi przy stoliku, sączą kawę i palą papierosy. Zamawiamy kawę, rogaliki i kanapki na ciepło. Nieświadomi do końca naszego zamówienia dostajemy nasze kawy. Filiżanki są mikroskopijnych rozmiarów, sam płyn zapełnia połowę naczynka, a kawa jest gorzka. Delektuję się moimi trzema łykami.

Podoba mi się ta długa ulica. Mijamy kolejne wille, sklepiki i przeróżne salony. Przy wejściu do ambasady libijskiej przepychanka między policją a grupką mężczyzn. Dalej ambasady irańska i malezyjska, malutki uroczy park i osobny ogrodzony plac dla psów, które mogą swobodnie pobiegać na zamkniętym terenie.


Sklepik w bramie
Hotel ukryty jest w bramie kamieniczki. Wjeżdżamy starą windą na piąte piętro. Kabina jest nietypowa, bardzo stara, drewniana i zamykana na podwójne drzwiczki, pierwsze ażurowe, drugie wahadłowe. Kabina wąska, malutka - trzyosobowa. Od razu przypominają mi się francuskie filmy z lat 60-tych z takimi właśnie windami. Benjamin przyjmuje nas uprzejmie w recepcji i melduje. Z trudnością odczytuje moje nazwisko z dowodu, z czego mamy radość. Okazuje się, że nasze pokoje są o dwa piętra niżej. To malutki hotelik o nazwie Cesar Palace - właściwie 2 piętra kamienicy. Pozostałe piętra zamieszkane są przez prywatnych mieszkańców. Właścicielem hotelu jest libańczyk, recepcjonista to młody Włoch, nieco roztrzepany, ale gościnny i pomocny. Daje nam klucze i zapisuje kody potrzebne do otwarcia drzwi wejściowych i drzwi na piętrze. W sumie to dobre rozwiązanie bo jesteśmy zupełnie swobodni, a poza tym czujemy się jak posiadacze małej kawalerki w Rzymie. Po krótkim relaksie udajemy się na miasto.

Kierujemy się na Piazza della Repubblica. Zaczyna padać. Jak grzyby na deszczu pojawiają się Hindusi z naręczem parasolek. Próbują sprzedać każdej mijanej osobie swój towar za 5 Euro. W końcu kupujemy jedną taką wspaniałą jednorazówkę za 2,5 Euro. Sławek na każde zaczepki odpowiada, że parasolek mamy w pip i nie wzruszony idzie dalej. Zaczyna padać coraz bardziej.

Lody dla ochłody
Moim oczom ukazuje się gelateria czyli lodziarnia. To nie byle jaka lodziarnia. Gelateria "La Romana" na via Venti Settembre 60 - to dla mnie odkrycie. Otwarta w zeszłym roku cukiernio-lodziarnia to jeden z najnowszych oddziałów rodzinnej firmy z Rimini, która zajmuje się produkcją lodów od 1947 (http://www.gelateriaromana.com/en/). Tradycyjne metody wyrobu lodów w połączeniu ze świeżymi składnikami dają rewelacyjne rezultaty. Poszczególne smaki są zmieniane co 3 godziny, aby były zawsze najwyższej jakości. Jestem miłośnikiem lodów i nie jedne próbowałam, ale te są dla mnie numer jeden. Najpierw na dno mojego rożka ląduje płynna czekolada - wybieram ciemną. Następnie dwie wielkie łyżki lodów o smaku straciatella i panna cotta. Wisienką na torcie jest wielka łycha bitej śmietany. Lody kosztują 2 Euro, ale są nieproporcjonalnie znakomite.

Przeczekujemy deszcz i idziemy dalej.

Rzeźby mijane na ulicach
Zupełnie niespodziewanie natrafiamy na kościół Santa Maria della Vittoria. To kościół, który bardzo chciała zobaczyć Ala. Wchodzimy do niepozornie wyglądającej z zewnątrz świątyni. W środku czeka nas niespodzianka. Barokowe wystawne wnętrze, bogate w zdobienia ściany i sufit zapierają dech. 

Ekstaza św. Teresy
Najważniejszym elementem wystroju jest kontrowersyjna rzeźba Berniniego "Ekstaza św Teresy", która znajduje się w lewej nawie kaplicy. Wykonane na zlecenie kardynała Cornaro w latach 1647-52, dzieło, wykonane jest z białego marmuru. Przedstawia ono św. Teresę z Avili na chwilę przed utratą przytomności. Leżąca na obłoku kobieta czeka na kolejne wbicie strzały w jej ciało, którego za chwilę dokonana młody anioł o niewinnej twarzy. Teresa ma pełen ekstazy wyraz twarzy, który wyraźnie kontrastuje z powagą chwili. Religijne uniesienie świętej jest obserwowane przez kardynała i jego rodzinę, którzy siedzą w loży teatralnej i obserwują tą scenę w napięciu. Piękno kościoła docenił pisarz Dan Brown umieszczając kościół w jednej ze swoich książek i dając mu jednocześnie nowe życie.

Basilica Santa Maria degli Angeli e dei Martiri
Plac della Repubblica tuż przed nami. Na samym środku placu usadowiła się fontanna ozdobiona pięknymi półnagimi nimfami. Tuż za nią znajduje się Bazylika Matki Bożej Anielskiej (Santa Maria degli Angeli e dei Martiri). Papież Pius IV zlecił zbudowanie kościoła na ruinach starożytnych term Dioklecjana czyli łaźni publicznych. W dalekiej przeszłości był to ogromny obiekt mogący pomieścić jednocześnie około 3 tysięcy osób, które przychodzili do tego przybytku jak współcześni nam do galerii handlowej - aby miło spędzić czas. 

Głowa Jana Chrzciciela na tacy - dzieło Igora Mitoraja z Bazyliki Matki Bożej Anielskiej
Po upadku cesarstwa rzymskiego termy podupadły, aby skończyć jako skład materiałów budowlanych. Dopiero w XVI wieku zapadła decyzja o zmianie charakteru tego miejsca. Głównym projektantem kościoła został 86- letni wówczas Michał Anioł. Mając wielki szacunek do antyku postanowił on jak najmniej ingerować w wygląd świątyni i wykorzystać jak najwięcej elementów term. Z tego też powodu wejście kościoła zostało wbudowane w apsydę caldarium (miejsce gorących kąpieli), a przedsionek to starożytne tepidarium (sala do wypoczynku z ciepłą wodą). Po śmierci architekta jego zamiary zostały pokrzyżowane i wnętrze kościoła straciło swój pierwotnie zaplanowany charakter - stając się bogato zdobionym wnętrzem. Dzięki temu, że zostało zbudowane na planie greckiego krzyża (ramiona o równych długościach) uzyskane zostało wrażenie ogromnej przestrzenności. Głowy zadzieramy do góry, aby do woli napawać się pięknem sklepienia. Nie umyka naszej uwadze zegar słoneczny - słynna meridiana papieska, niegdyś najdokładniejszy zegar w Rzymie. Przez mikroskopijny otwór w suficie promień słoneczny dostaje się do środka i wskazuje bardzo dokładną godzinę na wyrysowanej linii ciągnącej się na posadzce.

Bazylika Matki Bożej Śnieżnej na wzgórzu
Zwiedzanie kończymy w Bazylice Matki Bożej Śnieżnej - zaliczającej się czterech najważniejszych bazylik papieskich Rzymu i Watykanu. Zgodnie z legendą w 352 roku papież Liberiusz miał sen w którym zobaczył Matkę Bożą, która nakazała mu zbudowanie kościoła w miejscu, gdzie w lecie spadnie śnieg. Budowę rozpoczęto niemal wiek później. Przez kilka wieków kościół był rozbudowywany i upiększany. Sufit zdobiony zgodnie z pogłoską złotem przywiezionym przez Krzysztofa Kolumba, mozaiki z V wieku na ścianach czy baldachim, pod którym znajdują się relikwie żłobka Jezusa nadają mu wyjątkowy charakter i robią piorunujące wrażenie na nas wszystkich.

Wnętrze Bazyliki Matki Bożej Śnieżnej

Wieczór kończymy w małej rodzinnej trattorii . Zamawiamy makarony, pijemy lokalne piwo i rozprawiamy o cudach Rzymu zapominając o zmęczeniu i niewyspaniu. 

Wieczór w trattori

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

NOWE ŻYCIE SZACHOWNICY

Jaskinia Szachownica Fundacja Speleologia Polska angażuje się w wiele pożytecznych projektów. Jednym z nich jest dokumentacja jaskini...