NIEMOŻLIWE
STAŁO SIĘ MOŻLIWE
wtorek 23.04.2013
Wszyscy
śpią oprócz mnie. Jest 2.45 czasu polskiego. Ciemno, ale nie
zupełnie cicho. W Los Angeles jest piąta rano. Mój organizm
strajkuje i nie chce już spać chociaż wiem, że powinnam. Słyszę
szum przejeżdżających samochodów. To miasto nigdy nie śpi.....
W
niedzielę stajemy przed bramką na autostradę A4 czekając
grzecznie na naszą kolei, Tuż przed nami motocyklista próbuje
odebrać bilet z automatu, parokrotnie nerwowo stukając w przycisk,
ale bilet się nie pojawia. Wtedy to przez moją głowę przemyka
myśl, że coś tu jest nie tak. Nie wszystko pójdzie tak gładko.
Zły omen. Nie cierpię przesądów, więc błyskawicznie się karcę.
Pani z kasy wychodzi z rolką nowego papieru, w tym czasie Darek –
nasz wspaniały kierowca wycofuje samochód i wjeżdżamy do
sąsiedniej bramki. Już jest wszystko w porządku. Mkniemy w stronę
Katowic, aby za godzinę siedzieć w autobusie do Warszawy.
Ela obok swojego ukochanego kierowcy w drodze do Katowic |
Polski
Bus jest bez zarzutu. Droga mija szybko i wesoło. Ance jak zwykle
nie zamyka się buzia. Odkąd otworzy oczy, aż do momentu zaśnięcia
trajkota bez końca. Moje próby uśpienia jej w czasie jazdy
spełzają na niczym. Kiedy Przemek odbiera nas z dworca jesteśmy
już nieźle zmęczeni. Na szczęście maraton, który jeszcze pół
godziny temu przebiegał przez okoliczne ulice skończył się i
policja otworzyła nieczynne przez kilka godzin arterie stolicy. W
samochodzie huczy głośna muzyka, a Ania! Zasnęła w najlepsze.
Pierwsza
niepokojąca informacja nadchodzi od mojej mamy. W TVN24 podali
komunikat, że w Niemczech planowany jest strajk generalny linii
lotniczych. Oznacza to, że największe niemieckie lotniska mogą być
unieruchomione w poniedziałek.
- Na którym lotnisku macie przesiadkę? - słyszę w słuchawce.
- W Monachium.
- Franfurkt na pewno strajkuje. Ale jeżeli chodzi o Monachium to nie jestem pewna. - relacjonuje mama.
Oglądamy
Teleekspres. Złe nowiny się potwierdzają. LOT wstrzymuje wszystkie
loty do naszego sąsiada. Wyczywam w żołądku niewielki niepokój.
Od razu przypomina mi się nasza poranna przygoda z biletem. No tak,
ale przecież na autostradę wjechaliśmy szczęśliwie, więc i
teraz musi się udać. Sprawdzamy stronę internetową naszego
przewoźnika. Nasz lot jest odwołany. Wybieram numer infolinii i
słyszę miły głos sekretarki: Wybierz jeden, jeżeli chcesz
zarezerwować bilet, wybierz dwa jeżeli chcesz zmienić
rezerwację..... Szlag mnie trafia. Cierpliwie naciskam kolejne
przyciski, aby po kilku minutach usłyszeć: „Konsultant jest
obecnie zajęty, proszę czekać na połączenie”. Czekam,
czekam…..i nic. W końcu rezygnuję. Trzeba działać energiczniej.
Jedziemy na lotnisko Chopina, aby rozwiązać problem u źródła.
Przemek w akcji |
Przez
głowę przechodzą mi różne wersje wydarzeń. Pewnie na lotnisku
są już dzikie tłumy, żądne krwi. Ciekawe jak długo będziemy
musieli czekać w kolejce. Na terminalu okazuje się, że nie ma
żadnych kolejek. Pani z obsługi LOTU ze stoickim spokojem zmienia
nam rezerwację. Zmiana jest dla nas korzystna. Jutro polecimy przez
Londyn. Skraca się czas lotu – zamiast o 20.30 będziemy w Los
Angeles o 14.30. W Lodynie mamy tylko 2,5 godziny postoju. Decyzja o
przyjeździe na lotnisko okazała się słuszna. Dopiero jutro okaże
się jakie inne osoby miały problemy ze zmianą rezerwacji.
Dziewczyna lecąca do Denver próbowała się dodzwonić do LOTU
przez 6 godzin. Dopiero telefon do amerykańskiego przedstawiciela
naszych linii pozwolił jej na zmianę rezerwacji.
Nie
inaczej było z innymi pasażerami, którzy skarżyli się na
beznadziejną obsługę i wielogodzinne wydzwanianie.
W
poniedziałek jesteśmy na lotnisku o 5.30. Przy odprawie bagażowej
pojawiają się kolejne trudności.
- proszę okazać potwierdzenie zawarcia związku małżeńskiego – prosi pan z obsługi.
- robię wielkie oczy i odpowiadam - nie mam przy sobie. - to poproszę dowód osobisty.
- jeszcze lepiej – myślę – grzebię w torbie chociaż dobrze pamiętam, że wczoraj go wyciągnęłam z portfela, żeby nie wozić go ze sobą niepotrzebnie. Podaję mu prawo jazdy.
- przepuszczę Panią, bo na zdjęciu jest Pani podobna – ale nie gwarantuję, że w Los Angeles nie będzie miała Pani problemów – wspaniałomyślnie pocieszył mnie ten flegmatyczny osobnik. Zapomniałbym jeszcze – macie Państwo oddzielne miejsca, nawet dziecko. Proszę przejść do informacji, aby zmienić miejsca, bo ja już nie mogę tego zrobić.
Ręce
mi opadły. Standardowo odsyłano nas od stanowiska do stanowiska,
abyśmy w końcu sami w samolocie zamienili się z inną pasażerką,
żebym chociaż ja siedziała koło Ani.
Ania z Witkiem na lotnisku |
W
Londynie najpierw czekamy na autobus, który transportuje nas do
innego terminala i kolejna kontrola przed nami. Strażnik prosi, aby
Ania podała mu swoją ukochaną lalę do kontroli. Ta ani nie myśli,
żeby się zgodzić. Usta niebezpiecznie zaczynają drgać, dolna
warga opada w dół. Witek próbuje ją przekonać, że ten Pan chce
tylko zbadać czy lala jest zdrowa, ale Ania coraz bardziej się
buntuje. Łzy lecą jej po policzkach i coraz mocniej tuli Zuzię.
Niemal wyrywam jej lalkę. Dlaczego zabieracie mi moją córeczkę?
- krzyczą do mnie jej zapłakane oczy.
W
międzyczasie Eli torba zostaje odłożona na bok. To oznacza
dodatkową kontrolę jej bagażu.
- Co tam masz Elu? - pytam.
- Zapomniałam wyjąć kosmetyczki
- Co? To teraz wszystko Ci przetrząsną – spoglądam ze zgrozą na walizkę pasażerki obok, której rzeczy leżą rozbebeszone, a każdy przedmiot jest dokładnie sprawdzany.
Strażnik
każe Eli otworzyć torbę i pokazuje ręką, że ma niczego nie
dotykać. Wyciąga kosmetyczkę a z niej tusz do rzęs i pyta:
- mascara?
- Yes – odpowiada Ela.
- mascara? pyta ponownie, podnosząc kolejny tusz
- Yes. Przecież muszę być przygotowana – odpowiada niczym nie zdeprymowana Ela.
Zrezygnowany
kiwa głową, zabiera wszystkie kosmetyki i po kilku minutach
przynosi je zafoliowane.
Teraz
już tylko odprawa biletowa. Nie mamy biletów na ten nowy lot. Przy
kontuarze Pani prosi o adres pobytu w USA. Odpowiadam grzecznie, że
nie posiadam takowego, gdyż będziemy się nieustannie
przemieszczać. Ona koniecznie chce znać adres, chociaż pierwszego
noclegu. Odchodzę na bok, biorę przewodnik i szukam jakiegoś
adresu, żeby się odczepiła. Na moje nieszczęście przewodnik z
adresami poszczególnych atrakcji, hoteli itd. mam w bagażu głównym.
Przy sobie mam tylko przewodnik po parkach narodowych, a tam nie ma
takich informacji. Otwieram losowo na Parku Death Valley i przepisuję
nazwę jakiegoś pensjonatu, o którym wspominają w tekście, nie ma
tam jednak dokładnego adresu. W środku ogarnia mnie panika, ale z
uśmiechem podaję jej nazwę noclegu i odpowiadam, że tutaj mamy
zabukowany pierwszy nocleg. To ją niejako uspokaja, ale prosi o
kwity bagażowe.
- Jakie kwity? myślę gorączkowo i odruchowo wkładam ręce do kieszeni spodni. Wyciągam 2 malutkie kwity, o których szczerze mówiąc zapomniałam. W normalnej sytuacji do niczego one nie byłyby potrzebne, ale dla nas były ważne, gdyż my odprawialiśmy się de facto od nowa.
- Jeszcze dwa – prosi Pani.
Przeszukę
kurtkę, spodnie. Nie mam.
- Proszę się pośpieszyć, za 2 minuty system się zablokuje i nie wylecicie.
- Co? robię po raz kolejny wielkie oczy i próbuję odciągnąć od swojej nogi Anię, która zmęczona i marudna zaczyna płakać. Witek oskarża mnie, że ja miałam przecież wszystkie kwitki.
Panika
ogarnia mój umysł przez kilka sekund. Co teraz? Na szczęści od
razu myślę, że muszę wyłączyć lampkę paniki w swojej głowie
i bezwłocznie skupić się nad rozwiązaniem. Proszę Elę, żeby
wzięła ode mnie Anię i myślę. Czas mija nieubłaganie. Proszę
wszystkich o przegląd rzeczy.
Ela
wyciąga rękę z górnej kieszeni kurtki i ze zdziwieniem wyciąga
brakujące kwitki. Podajemy je szybko obsłudze i już wszystkie
urzędniczki dopasowują kwitki z biletami i paszportami, których w
sumie mamy siedem, więc chwilę to zajmuje. Na szczęście dosłownie
w ostatniej chwili zostajemy odprawieni i już biegiem ruszamy w
stronę bramek. Lotnisko Heathrow jest ogromne o czym przekonujemy
się biegnąc, mijając kolejne korytarze i strzałki wskazujące
kierunek do bramki 217. W końcu docieramy do celu. Uśmiechnięci
podajemy bilety, ale uśmiech szybciej znika niż się pojawia.
- Proszę o przejście na bok. Jest problem z Waszymi bagażami – prosi Pani z obsługi.
Tym
razem podajemy je od razu. Procedura trwa dłuższą chwilę, ale po
kolejnym nerwowym czekaniu – wszystko okazuje się w porządku.
Gdy
siedzimy już w samolocie, tym razem obok siebie, emocje opadają,
ale przypomina nam się o adresie tego pensjonatu, który podaliśmy
na lotnisku. Koniecznie potrzebujemy dokładny adres, bo będziemy
musieli podać ten adres na deklaracji celnej. Piszę SMS do Ani, aby
mi sprawdziła na szybko adres tego lokalu. ale za chwilę otrzymuję
odpowiedź, że nie ma w domu prądu, bo jest awaria , więc nia ma
jak mi sprawdzić. Na szczęście działa mi jeszcze telefon i
dzwonię do pracy. Adam podaje mi adres i już naprawdę możemy
odsapnąć. Tak nam się przy najmniej wydaje..... cdn.
Ps. Mamy za słaby internet, żeby przesłać zdjęcia. Ale będziemy w Visitor Center - to może uda się coś dodać
pozdrawiamy wszystkich.
Ale szczegółowa i bardzo ciekawa relacja! Chcemy więcej!!!!!!
OdpowiedzUsuńKarolina CK
Oj tak, czekam na więcej i ściskam Was mocno !!! Sylwia J:-)
OdpowiedzUsuńWitajcie ja również czekam na dalsze opowieści!!! Pozdrawiam! GPR.
OdpowiedzUsuńAneta uwielbiam Twój styl! Po powrocie zrobimy z tego książkę! Całusy dla wszystkich!
OdpowiedzUsuńAnia i chłopaki :)
No! Nareszcie pierwsza relacja ;-)
OdpowiedzUsuńCoś czuję, że będzie naprawdę ciekawie!
Trzymajcie się i piszcie.
Pozdrawiamy wszystkich!
Aga, Michał i Kondzio
Anetko ciekawie relacjonujesz Waszą wyprawę.Czekamy na więcej!Ty chyba pomyliłaś zawody:)Całusy dla Wszystkich!
OdpowiedzUsuńOsobny dla Anusi!Pa pa!
Mama i Tata
O Anetko! Nispodziewalem sie,ze masz taaaaki talent.
OdpowiedzUsuńEmocjonujace,intersujace i wola o wiecej.
Wujek Stasiu