środa, 24 października 2012

PINDYRYNDA W PODRÓŻY


Słońce świeci, czas na wyjazd

Jesień w Sudetach
Oto moja propozycja na słoneczny jesienny weekend. Blisko, urokliwie i u boku ukochanego mężczyzny. (obiecał, że nie będzie marudził)
Naszym celem jest oddalone o 190 km od Knurowa Stronie Śląskie, nieco zapomniane miasteczko, tuż obok modniejszego Lądka Zdroju. Ziemie odzyskane, których częścią jest również Stronie Śląskie to ląd nieodkrytych tajemnic i nieopowiedzianych historii. Jeszcze 100-150 lat temu najbogatsze arystokratyczne rodziny niemieckie miały tu swoje posiadłości. Liczne surowce, które tu występowały zachęcały do inwestowania. Przemysł kwitł. Jak grzyby na deszczu powstawały kopalnie, kamieniołomy i huty szkła. Czas prosperity trwał aż do końca II wojny światowej, kiedy to Niemcy zostali wysiedleni. Armia Czerwona uczyniła swoje: pożoga, zniszczenie, gwałt i rozbój. Puste folwarki, domy, pałace czekały na nowych mieszkańców. Ci przybywali ze wschodu licząc na lepszy los, sami ograbieni ze swojej ziemi. Przez wiele lat żyli w ciągłym lęku, że Niemcy wrócą i każą im się wynieść. Przez dziesięciolecia nie remontowało się nic, wszędzie prowizorka, wszechogarniający marazm. Wiele budowli, cennych i starych zostało rozebranych, materiał rozkradziony. Część pałaców została zamieniona w składy, magazyny, bądź co gorsza w mieszkania komunalne, które w błyskawicznym tempie popadały w totalną ruinę. Te które miały więcej szczęścia zamieniane były w szkoły czy urzędy. Czasy się zmieniły. Ludzie próbują ratować poniemieckie dziedzictwo, nie rzadko poświęcają życie, aby odrestaurować zamek, pałac czy folwark - dając mu drugie życie. Ale o tym za chwilę.

Młyn, wiatrak i zamek - czyli skarby Śląska opolskiego

Menu w Zamkowym Młynie
Z Knurowa wyjeżdżamy w porze obiadowej, Nasz pierwszy przystanek na trasie to Krapkowice - a dokładniej restauracja "Zamkowy Młyn". Ten mieszczący się we wnętrzach starego młyna z końca XIX wieku lokal jest częścią hotelu o tej samej nazwie. Sama sala restauracyjna prosta i surowa w wyglądzie, nieco zaciemniona. Jedyną jej ozdobą są drewniane stropy i kilka ładnie rzeźbionych mebli. Jedzenie zadowalające i w przystępnej cenie. W menu jesiennym dominują potrawy z dodatkiem grzybów.
Na naszej liście restauracji mamy jeszcze jeden adres do sprawdzenia: wiatrak z 1868 roku w Łowkowicach (gmina Krapkowice). Wiatrak choć niewielkich rozmiarów można dostrzec z daleka. Usadowiony na zielonym wzgórzu góruje nad wioską (choć ja standardowo chwilę krążę zanim go znajduję). W środku 2 piętra zaadoptowane do celów biesiadnych , parter typu barowego. Niestety bez wcześniejszej rezerwacji - imprezy typu komunie, urodziny itp. nie ma co liczyć na dobre jedzenie. Wszechobecny fast food jest i tutaj. Frytki i zapiekanki z mikrofalówki - do tego kawa z gruntem. Na więcej bym nie liczyła. Za to pani bufetowa w fartuszku w kwiatki jest zajmującą gawędziarka, podpowie gdzie zjeść w okolicy i co zobaczyć.

Wiatrak w Łowkowicach
Z Łowkowic to już kilka kilometrów do Mosznej. Tu zawsze warto zajrzeć - choćby na chwilkę. Bajkowy stuletni zamek otoczony parkiem jest przecudnej urody. Za każdym razem gdy tu jestem zadziwia mnie zróżnicowanie kształtów i wysokości, zawiłość układu architektonicznego tej budowli. Część środkowa obiektu jest najniższa i najskromniejsza w zdobieniach, za to z tarasem i reprezentacyjnymi "lustrzanymi schodami". Oba skrzydła boczne są wyższe, ozdobione wieżami, wieżyczkami, z każdego dachu sterczy w górę ozdobna iglica. Szczególnie zachwyca mnie skrzydło wschodnie z ogromną ilością dekoracji rzeźbiarskich: łby niedźwiedzia, dzika i diabła, cały zbiór masek i głów. Ze strzelistością tej części kontrastuje przylegająca do skrzydła palmiarnia: długa i niska szklana konstrukcja. 

Zamek w Mosznej
Nie mamy czasu zwiedzić wnętrz ale spacer po alejkach parkowych i piknik pod starą lipą wszystko wynagradza. Wyobrażam sobie, że jestem Jelką von Lepel, panią na włościach. Pewnie nie łatwe było jej życie przy boku takiego męża jakiego miała. Bogaty przemysłowiec, który do pruskiej arystokracji wszedł dzięki pieniądzom a nie urodzeniu miał pewnie kompleks pochodzenia. To pewnie stąd ten rozmach i okazałość jego posiadłości. Mógł bez wstydu zapraszać cesarską mość na bale, kusić go polowaniami w pobliskich lasach. Tymczasem z moich rozmyślań odrywa mnie podsłuchana rozmowa między dwoma pacjentkami:
- bardzo mi się tu podoba i jedzenie dobre - mówi jedna
- wszystko pięknie ładnie, ale węzeł sanitarny jest okropny, wręcz skandaliczny - mówi druga.
Wtedy od razu przypominam sobie, że zamek jest ośrodkiem leczenia nerwic - państwową instytucją, która pewnie boryka się z utrzymaniem takiego obiektu. Choć są tu pokoje i apartamenty do wynajęcia, ale ich wystrój, przestarzałe łóżka z obrzydliwymi kapami, meble i dywany rodem z lat 90-tych nie zachęcają do pobytu tutaj.

Klucz za doniczką i kolacja w piwnicy

Pensjonat pod Czeremchą w Starej Morawie
Do Stronia Śląskiego wjeżdżamy wieczorem. Gdzie jest pensjonat pod Czeremchą? Stara Morawa? Czy to dzielnica Stronia? Te pytania krążą w powietrzu. Szkoda, że nie ma Ani (nie byłoby problemu z takim pilotem). W końcu trafiamy, jedziemy wąską drogą, mijamy zalew i już za chwilą pojawia się tablica z napisem "PENSJONAT POD CZEREMCHĄ". Ciemno wszędzie, głucho wszędzie - wjeżdżamy między dwa domy - nic się nie dzieje. Nic nie widzę. Dzwonię do właścicielki. W słuchawce słyszę: "czekaliśmy do 19, ale pojechaliśmy do domu. Klucz jest za doniczką. Proszę się rozgościć, spotkamy się rano" Cały dom do naszej dyspozycji, dostaliśmy piękny pokój z łazienką. Podoba nam się połączenie różnego rodzaju marmuru w drewnem. 
Wygląd bezpretensjonalny, przytulnie, łóżko wygodne i duże. Kolacja - z rekomendacji gospodyni - w restauracji "U prezesa". Smacznie i po domowemu. Sympatyczny Prezes przekonuje nas, że sam wszystko przygotował i że będzie nam smakowało. Faktycznie ma rację. Rano budzi nas słońce i piękny widok z okna na góry: masyw Śnieżka w całej okazałości. Z panią Małgosią - właścicielką pensjonatu - umawiamy się na wieczór na oglądanie obiektu i na rozmowę. 

Widok z Czarnej Góry
A tymczasem wybieramy się na Czarną Górę (9 km od Stronia) i wjeżdżamy kolejką krzesełkową na szczyt. Tłoku nie ma. Z zasadzie tylko kilka osób (w większości rowerzyści - ekstremaliści, którzy zjeżdżają z szaleńczą prędkością w dół. Pogoda dopisuje, nastroje też. Wybieramy się do schroniska pod Śnieżnikiem - na wejście na Śnieżnik już za późno, nie zdążymy przed zmrokiem, wracamy spokojnie na Czarną Górę i zjeżdżamy na dół. W domu czeka nas niespodzianka. Pani Małgosia zaprasza nas na naleśniki do piwnicy, która okazuje się przytulnym pomieszczeniem z kominkiem, ławami, gdzie przy kieliszku wina można spokojnie pogadać. Opowiada nam z mężem o swojej firmie kamieniarskiej, którą prowadzą od 30 lat, o pensjonacie i o życiu tutaj. Wino rozgrzewa i otwiera serca, okazuje się, że nasi gospodarze to naprawdę interesujący ludzie, pracowicie, pełni energii i pomysłów. Dziękujemy im za gościnę. To był naprawdę wspaniały wieczór i ciekawe miejsce.
Zalew w Stroniu Śląskim

Ręka Olgi Tokarczuk i domek na kurzej łapce
Niedziela zaskakuje nas jeszcze bardziej. Niedaleko pensjonatu znajduje się sztuczny zalew z drewnianym molo. Jak miło przejść się po pomoście i spojrzeć na rybaków, którzy bezskutecznie próbują coś złowić. 

Ogród japoński w Wapienniku

Nieco dalej kolejna niespodzianka - Wapiennik - zaprojektowany przez berlińskiego architekta Karla Schinkla budynek, gdzie do 1920 roku wypalano wapień. Budynek ciekawy, ale jeszcze ciekawsi gospodarze. Państwo Rybczyńscy, para artystów, którzy w latach 70- tych pochylili się nad losem wapiennika i kupili go, tym samym uratowali go przed upadkiem i zupełną ruiną. Wtedy miejscowe śmietnisko, teraz odbudowany i rozbudowany, utrzymany w swoim pierwotnym charakterze, zachęca do zwiedzania. Artyści z chęcią oprowadzają nas po ogrodzie japońskim, wieży z pięknym widokiem na okolicę i pracowni druku artystycznego. Przykładam rękę do odbitej w kawałku betonu ręki Olgi Tokarczuk, która tu kiedyś mieszkała. 
Odcisk ręki Olgi Tokarczuk
Największym zaskoczeniem jest dla nas ukryty za drzewami "domek na kurzej łapce" - stara budka strażnicza, przebudowana na miejsca noclegowe, tuż obok bunkier - kolejne nietypowe miejsce noclegowe - zupełnie wygodnie i przytulnie urządzone - co za klimat!!

Polecam:
noclegi:
Pensjonat pod Czeremchą - Stara Morawa (45-60 zł) - http://www.czeremcha.net
Wapiennik - Stara Morawa (bunkier - 200zł/6-8 osób) - http://www.wapiennik.eu

Atrakcje:
- jaskinia Niedźwiedzia w Kletnie - (bilet 13-21zł) - http://www.jaskinia.pl/jaskinia/pl/
- Wapiennik w Starej Morawie- (bilet 11zł)- http://www.wapiennik.eu
- zalew w Stroniu Śląskim
- Czarna Góra - wyciąg krzesełkowy (w sezonie letnim 18zł) - 9 km od Stronia Śląskiego - http://czarnagora.pl/

Domek na kurzej łapce w Starej Morawie

Aneta

1 komentarz:

  1. Super relacja :)
    Anet, myślę, że czas na kolejny wypad "Klubu Pindyryndy"

    OdpowiedzUsuń

Polecany post

NOWE ŻYCIE SZACHOWNICY

Jaskinia Szachownica Fundacja Speleologia Polska angażuje się w wiele pożytecznych projektów. Jednym z nich jest dokumentacja jaskini...