Muszę dzisiaj wstać wcześnie, jeżeli
mam zrobić wszystko co zaplanowałam. Śniadanie w hotelu to 2
grzanki, jajecznica i kawa. Zerkam na zaplecze, gdzie chłopak
przygotowuje śniadanie. W pomieszczeniu panuje kompletny bałagan.
Miejsce to pełni funkcje prowizorycznej kuchni, przechowalni bagażu,
schowka na środki czystości. Wśród sterty ubrań walają się
rolki papieru toaletowego i plastikowe sandały. Nikomu to nie wadzi.
Nie przeszkadza mi to delektować się śniadaniem. Umówiłam się z
Howardem, który wczesnym rankiem przyjechał do Hanoi, że spotkamy
się i wspólnie ustalimy dalsze plany. Nie mieszka daleko ode mnie,
tak przynajmniej wynika z mapy.
![]() |
życie toczy się na ulicy |
Nie zapominajcie, że jestem w jednej z
najstarszych części miasta, w dzielnicy rozrywkowo-handlowej. Układ
tej części miasta powstał w XV wieku. Tutaj w przeszłości
skupiali się rzemieślnicy i fachowcy. Stare miasto znane jest jako
Dzielnica 36 ulic, których nazwy pochodziły od poszczególnych
rzemiosł. Plątanina ulic nie jest łatwa do pokonania. Mnóstwo
ludzi, setki pojazdów oraz mieszkańcy, którzy żyją bardziej na
ulicy niż w domu.
Niemal przy każdym wejściu stoją wielkie
balie z poukładanymi czystymi naczyniami, które wieczorem były
myte, zresztą też na widoku publicznym. Jakaś pani układa na
kartonach kawałki surowego mięsa, które za kilka godzin będzie
sprzedawała turystom już w przetworzonej postaci. Co chwilę mijają
mnie kobiety z nosidłami wypełnionymi owocami, warzywami lub innymi
produktami.
Nagle podbiega do mnie mężczyzna i chwyta delikatnie
za mojego buta. Nie bardzo wiem o co chodzi. Wyciąga z siatki klej i
pokazuje na moją podeszwę sandała. Tylko nie to. Sandały są
stare, ale dobre. Dziękuję i uciekam dalej. Na skrzyżowaniu
wyciągam mapę i to jest błąd. Momentalnie podbiega kolejny
mężczyzna i pokazuje na swój skuter. Podwiozę Cię, zdaje się
pokazywać swoimi rękami. Ja nie dojdę? Jeszcze tego brakowało.
Sama sobie poradzę. Dziękuję po raz kolejny. Po kilku
skrzyżowaniach przywykam do zaczepek motorzystów i rikszarzy.
Uśmiecham się i idę dalej swoją drogą.
Howard mieszka w dużym, ładnym hotelu
z recepcję z prawdziwego zdarzeniach. Przy drzwiach stoi odźwierny,
którego jedynym zadaniem jest otwieranie drzwi, tak aby jak najmniej
ciepłego powietrza dostawało się do wnętrza. Jego liberia jest
nieco pognieciona, ale pomimo tego prezentuje się ładnie z
uśmiechem na twarzy. Howard schodzi z dwójką swoich przyjaciół
Lindą i Johnem. Cała trójka to starzy wyjadacze jaskiniowi,
członkowie British Caving Association.
Howard pyta: „Jadłaś śniadanie?
Wybieramy się na śniadanie”.
Odpowiadam, że jestem po śniadaniu,
ale z chęcią jeszcze coś zjem. Idziemy do jego ulubionego lokalu
w okolicy. Wybieramy bun cha – to miska makaronu w zalewie (bun) z
kawałkami wieprzowiny (cha), do tego kilka zielonych liści, np.
mięty, Dostajemy do tego obowiązkowe pałeczki. „Ostre” –
komentuję, próbując uporać się z makaronem moimi niezbyt
zgrabnymi ruchami. „Co?” Śmieje się Howard – to wcale nie
jest ostre, w naszych stronach dania są dużo ostrzejsze.
Przyzwyczajaj się.
bun cha na śniadanie
Idziemy na spacer do miejsca, które
uważane jest za symbol miasta. To jezioro Hoan Kiem. Howard jest
zdziwiony, że jest tu taki spokój i względna cisza. W weekendy
ulice wokół jeziora zostają zamknięte dla ruchu kołowego. Na
ulice wylegają piesi. Co chwila mijamy młodych ludzi, jedni
śpiewają, inni grają w różne gry ustawieni w kółka.
![]() |
gry i zabawy dla dzieci |
Dzieci
jeżdżą elektrycznymi samochodami, na wrotkach, świecących
deskorolkach i innych bliżej niezidentyfikowanych pojazdach. Jest
wesoło, gwarnie, ale bez klaksonów samochodów. Obchodzimy całe
jezioro. „Jezioro Zwróconego Miecza” ma swoją legendę.
Zgodnie z nią władca Le Loi wiosłował po jeziorze i spotkał
Złotego Żółwia, który zażądał od niego miecza, którym ten
walczył przez wiele lat. Monarcha mu go oddał, a na pamiątkę tego
wydarzenia oprócz nazwy powstała też Żółwia Wyspa (1886). W
jeziorze niegdyś mieszkały żółwie, ale niestety ostatni z nich
opuścił padoły tego świata i przeniósł się do żółwiego
raju.
![]() |
Żółwia wyspa |
Howard z Lindą i Johnem wracają do
hotelu. Ja postanawiam odpocząć przy filiżance kawy, a
później udać się do Muzeum Etnograficznego.
![]() |
kawa po wietnamsku |
Wietnam jest drugim producentów kawy
na świecie. To do czegoś zobowiązuje. Czas na przerwę kawową.
Wchodzę do eleganckiej kawiarni i zamawiam filiżankę ca phe sua da
czyli kawę z lodem.
Pani przynosi do stolika kubek
wypełniony w jednej trzeciej lodem, na dnie którego znajduje się
skondensowane mleko oraz filiżankę na której ustawiony jest
zaparzacz, zwany phin. Nie za bardzo wiem o co chodzi, ale odkrywając
przykrywkę zauważam, że w górnej części znajduje się woda,
a pod nią kawa, która jest przyciskana przez ruchomą
część zaparzacza. Kawa powolutku przesiąka przez sitko,
ściekając małymi kroplami. Po około 5 minutach napój jest gotowy
do konsumpcji. Wystarczy wlać zawartość filiżanki do kubka z
lodem i mogę się delektować pyszną, aromatyczną kawą.
Siedząc planuję jak dostać się do
Muzeum Etnograficznego. Sprawdzam na mapie i widzę, że nie jest to
tak daleko. Podążam na przestanek autobusowy i wsiadam do
pierwszego autobusu, który podjeżdża. Pokazuję mężczyźnie,
który sprzedaje bilety, gdzie się chce dostać, a ten macha głową
przecząco i pisze na kartce numer autobusu, którym muszę jechać.
Każe mi wysiąść na następnym przystanku i wsiąść do autobusu
nr 43. Tak też robię, czekam na odpowiedni autobus i po raz kolejny
proszę obsługę autobusu, aby powiedzieli mi gdzie mam wysiąść.
Kupuję bilet (7000 dongów czyli ok 0,5$). Po około 20 minutach
wysiadam przy dużym skrzyżowaniu. Na mapie widzę, że jestem tuż
obok Świątyni Literatury. Warto i to zwiedzić jak już jestem tak
blisko.
![]() |
wejście do Świątyni Literatury |
Świątynia Literatury to sporych
rozmiarów kompleks w stylu chińskim otoczony wysokim murem.
Wewnątrz znajduje się pięć dziedzińców, do których przechodzi
się przez bramy. Mówi się, że to najstarszy Uniwersytet w
Wietnamie, chociaż nie od razu pełnił tą rolę. Miejsce to
powstało w 1070 roku ku czci Konfucjusza, ale szybko zostało
przekształcone w uczelnię. Początkowo dostęp do niej mieli tylko
najważniejsi i najbogatsi ludzie w kraju, dopiero później stała
się bardziej dostępna.
![]() |
żywa lekcja angielskiego |
Kupuję bilet (30 000 dongów) i kieruję się do
pierwszej bramy. Zaczepia mnie grupka dzieci z nauczycielką.
Tłumaczą, że uczestniczą w specjalnym projekcie, który ma
umożliwić dzieciom kontakt z żywym językiem angielskim. Widać,
że dzieciaki są lekko stremowane. Uśmiecham się życzliwie i
odpowiadam na ich pytania. W końcu pytają, co wiem o tym miejscu.
Wiem nie wiele, ale chętnie dowiem się czegoś ciekawego od nich.
Wtedy najwyższy z chłopców wychyla się przed szereg i zaczyna
czytać mi historię tego miejsca z kartki. Reszta próbuje wtrącić
kilka słów od siebie. W pewnym momencie zaczynają spierać się po
wietnamsku między sobą, ustalają wspólną wersję i dalej
opowiadają. W końcu jeden pyta, czy wiem dlaczego do świątyni są
aż 3 bramy, brama główna i dwie boczne. Oczywiście nie wiem.
Chłopcy tłumaczą mi, że brama główna była dla rodziny
królewskiej, a boczne dla uczniów i nauczycieli.
![]() |
jeden z dziedzińców |
Przechodząc przez 2 pierwsze
dziedzińce - ogrody nareszcie można odpocząć od gwaru miasta. Nie
słychać klaksonów, piękna zieleń. Cóż za ulga. Na trzecim
dziedzińcu zwanym Ogrodem Nagrobków na wielkich kamiennych
tablicach osadzonych na figurach żółwi wyryte są nazwiska
absolwentów, którzy uczęszczali do tej uczelni między XV a XVIII
wiekiem. Nauka w szkole trwała od 3 do 7 lat i kończyła się
licznymi egzaminami, z czego najważniejszym był egzamin zdawany
przed samym królem. Ci, którzy zdali ten arcytrudny egzamin
uzyskiwali tytuł doktora. Przez 700 lat istnienia uniwersytetu
egzaminy zdało jedynie 2313 studentów.
Na kolejnym podwórzu znajduje się
Wielki Dom Ceremonii poświęcony patronowi kompleksu. Statua
Konfucjusza i jego uczniów stoi w centralnej części budynku i jest
rodzajem ołtarza, gdzie Wietnamczycy składają cześć temu
wielkiemu chińskiemu filozofowi. Dochodzę do ostatniego dziedzińca. To tutaj znajdowały się niegdyś sale uniwersyteckie czyli serce uczelni.
![]() |
zabudowania Świątyni Literatury |
![]() |
jedna z ulicznych wystaw |
![]() |
ulice Hanoi |
Czas na mnie. Chcę jeszcze zobaczyć
muzeum etnograficzne. Na mapie widzę, że to naprawdę niedaleko.
Jak się okazuje nie do końca mam rację. Wychodzę z obiektu i
kieruję się na ogromne skrzyżowanie. Jakimś cudem udaje mi się
je przejść i powoli zbliżam się do ulicy, gdzie zaznaczono na
mapie muzeum. Ku mojemu ogromnemu zdziwieniu żadnego muzeum nie
widzę. Obchodzę okolicę dosyć dokładnie, ale nie udaje mi się
odnaleźć interesującego mnie miejsca. W końcu zrezygnowana wracam
na przystanek autobusowy. Wsiadam do pierwszego, który podjeżdża i
pytam się biletowego jak dojechać do muzeum. Patrzy na mnie z
niedowierzaniem. Trudno się dogadać na migi. Uśmiechamy się do
siebie, ale nic z tego nie wynika. W końcu z końca autobusu słyszę:
„Potrzebujesz pomocy?” Tak, odpowiadam z ulgą po angielsku.
Dziewczyna wyciąga swojego smartfona i szuka na mapie muzeum.
Znajduje się ono w kompletnie innej części miasta. Szuka w swoim
super telefonie jak tam dojechać. Jest już około 16, więc
poddaje się. Muzeum zamykają za godzinę. Nic nie szkodzi. Gawędzę
z Rumunką, która mieszka w Hanoi od pół roku i uczy angielskiego.
Jest urocza, wygłupiamy się i na migi rozmawiamy z biletowym.
Jestem już tak zmęczona, że wracam do swojego hotelu.
![]() |
teatr lalek na wodzie |
O godzinie dwudziestej wybieram się
jeszcze raz nad jezioro Hoan Kiem, do teatru. Kupiłam rano bilet na
przedstawienie (100 000 dongów). Wietnamski teatr lalek na wodzie ma
ponad 1000 letnią tradycję i jest unikatowy dla tego kraju. Setki
lat temu rolnicy w czasie świąt zabawiali się w teatr. Zalane pola
ryżowe tworzyły scenę, a otaczająca roślinność stanowiła
naturalną scenografię. Tak jak i kiedyś tak i teraz ukryci aktorzy
sterują lalkami, które odgrywają krótkie scenki rodzajowe z życia
wsi oraz historie z wietnamskich legend. Towarzyszą temu dźwięki
gongów, nawoływania i śpiewy aktorów. Siedzę w jednym z
ostatnich rzędów. Jest mi wygodnie i ciepło. Melodie i obrazy
zaczynają wirować w mojej głowie, oczy zamykają się. Nie wiem
czy mi się to śni, czy to wszystko dzieje się naprawdę.
Budzę się, kiedy na wodzie pojawiają się wielkie smoki ziejące
ogniem. Huk i dym. Oglądam przedstawienie do końca i wychodzę.
Miasto tętni życiem, spaceruję
jeszcze długo po uliczkach, zjadam coś na prędko w ulicznej
garkuchni i wracam na odpoczynek do swojego lokum.
Aneto super.
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na ciąg dalszy.:))
Pozdrawiam mama