Rano przyjeżdża po mnie van i wraz z
grupą 8 obcokrajowców oraz wietnamskim przewodnikiem udajemy się
do oddalonej o 70 km wioski Tan Hoa. Prowincja Quang Binh w której
się znajdujemy to bodajże najbiedniejsza część Wietnamu. Mocno
ucierpiała podczas wojny z Amerykanami. Mieszkańcy okolicznych
wiosek rokrocznie w porze deszczowej borykają się z powodziami.
Zdarzają się fale powodziowe o wysokości 10 metrów, co powoduje,
że domy znajdują się całkowicie pod wodą. Powodzie, a po porze
deszczowej okres upałów umożliwia zbiory tylko raz w roku.
 |
Początek drogi |
Mijamy w większości prowizoryczne
drewniane domy, pootwierane, na zewnątrz sznury z wywieszonym
praniem, które nie chce schnąć. W Tan Hoa znajduje się mały
przyczółek Oxalis. Stąd wyruszają wszystkie wycieczki do jaskini
Tu Lan. Gromadzimy się wokół stołu, zadaszonego płachtą. Tutaj
odbywają się spotkania organizacyjne. Obok łazienki i toalety.
Jest też mała lodówka, duży telewizor i stanowisko z drukarką.
Nasz przewodnik Quang (prosi, żeby zwracać się do niego
niedźwiedź) przedstawia nam w skrócie plan działania na
najbliższe dwa dni. Wszyscy są podekscytowani i gotowi do wyjścia.
Każdy dostaje wór na rzeczy, kask oraz rękawiczki. Wyruszamy
błotnistą drogą w stronę rzeki Rao Nan. Mijamy pola uprawne
orzeszków ziemnych i kukurydzy. Gdzieniegdzie pasą się krowy i
woły.
 |
za chwilę przekroczymy tą rzekę |
Po około 2,5 km marszu w błocie dochodzimy do rzeki. Prąd
spory, woda zimna, ale nie ma wyjścia – musimy przejść na drugą
stronę. Przewodnik tłumaczy nam, że to właśnie w tym miejscu
kręcone były sceny do filmu King Kong (w kinach od marca 2017).
Każdy oczywiście robi zdjęcie i ruszamy dalej. Przed nami
tropikalna dżungla, pełna niesamowitych powykręcanych drzew,
krzewów, opleciona lianami, mokra i ciemna, ale piękna. Wielkie
liście bananowców i taro. Za chwilę kujące łodygi ratanu i
trujące liście bluszczu, które są niebezpieczne bo parzą skórę.
Jak dla mnie liście tego ostatniego wyglądają jak każdy inny
krzak. Nie jestem w stanie odróżnić ich od innych roślin, ani
zapamiętać. Lepiej niczego nie dotykać. Mam długie spodnie, bluzę
oraz rękawiczki – więc nawet czające się pijawki nie są dla
mnie straszne. Schodzimy 100 metrów w dół do doliny Hung Ton.
 |
lunch w jaskini |
Wchodzimy do jaskini Hung Ton, a tutaj
na wielkiej płachcie piknikowej czeka na nas lunch. Przysmaki typowo
wietnamskie: płaty ryżowe, które napełnia się kawałkami mięsa,
zieleniny i zawija w naleśnika, sos rybny, sajgonki nadziewane
mięsem i wegetariańskie, sos chilli. Nie brakuje herbaty z imbirem
i kawy, a na deser ciasteczka oreo ( bardzo
popularne wśród Wietnamczyków), owoce pitaja (dragon fruit) i
mango.
Nie bez powodu lunch był taki obfity,
teraz kolejna porcja błota, przechodzimy w góry Mango i schodzimy
do doliny Tu Lan. To przeszło trzy kilometry, ale gdy pod nogami
maź, człowiek tylko uważa, żeby nie upaść i nie skręcić nogi.
Widzę nasz obóz na horyzoncie. Namioty pod specjalnymi płachtami,
stoły z lampkami i nawet oddalona nieco od obozu toaleta w stylu
zachodnim. W małym namiociku obok sedesu worek z ziarnem, którym
należy przysypać to co pozostawimy po sobie. Kiedy kubeł zostanie
wypełniony szybko zostaje zamieniony w kompost i po jakimś czasie
wysypany w dżungli. Rozwiązanie proste i bez szkody dla przyrody.
 |
czas na posiłek |
Tuż przy obozowisku piękny mały
wodospad i wejście do jaskini Ken Cave. To jaskinia w dużym stopniu
wypełniona wodą. Dostajemy kapoki i ruszamy na podbój jaskini.
Czeka nas przepłynięcie około 300 metrów. Nie jest to proste w
ubraniu, ale dajemy radę. Wychodzimy w suche ciągi i oglądamy
przepiękne formy skalne, które ukazują się naszym oczom.
 |
Przy otworze jaskini Ken Cave |
 |
perły jaskiniowe |
Po
około godzinie wypływamy z jaskini i nareszcie można się przebrać
w suche ubrania. Na stole ukazuje się ciepła zupa z makaronem a na
rozgrzewkę wino ryżowe. Nawet Wietnamczycy mają swój bimber. Przy
ognisku spędzamy kolejne godziny. Jest wesoło, wszyscy przeżywają
dzisiejszy dzień
 |
w drodze do jaskini Tu Lan |
Rano po śniadaniu przebieramy się w
mokre rzeczy bo i tak za dwie minuty lądujemy w rzecze, aby wraz z
nią wpłynąć do jaskini Tu Lan i po 200 metrach już jesteśmy
w suchym miejscu. Przeciskamy się co nieco, podchodzimy na wyższe
piętro jaskini, aby wyjść za jakiś czas drugim otworem na
zewnątrz. Po krótkim trekkingu dochodzimy do jaskini Kim, w której
wczoraj jedliśmy lunch. Jesteśmy przy drugim otworze jaskini,
przepływamy 450 metrów, przechodzimy 500 metrów i jesteśmy na
zewnątrz jaskini.
przy otworze jaskini Hung Ton
Lunch jemy na przeciwko pięknego wodospadu i
otworu jaskini Hung Ton. To kolejna mokra jaskinia, którą oglądamy.
Po tych wszystkich wrażeniach estetycznych nie pozostaje nic innego
jak wrócić do doliny Hung Ton (800m). Kiedy dochodzimy do wioski
Tan Hoa czuję, że oba moje paznokcie w dużych palcach u stóp
ledwie żyją.
 |
moje stopy ledwie żyją |
 |
ostatnie pamiątkowe zdjęcie |
Ból jest promieniujący i nie daje mi spokoju. Czuję
jak puchnie mi jeden palec. Odzywa się stara kontuzja. Nie narzekam.
Nasz przewodnik idzie tuż obok mnie i jest w dużo gorszej sytuacji.
Wbił mu się cierń w stopę, a żeby tego było mało dostał
wysypki na obu stopach. Tłumaczy mi że to grzybica. Pomimo tego, że
wszyscy przewodnicy wietnamscy i porterzy noszą plastikowe sandały
czasami i to nie jest w stanie ochronić ich wiecznie mokrych stóp.
Biorę od niego plecak. Wiem, że naprawdę cierpi. Jemy obiad, a ja
już czuję, że ledwie ruszam stopami. Do cholery, czemu tak boli?
Jutro najważniejszy dzień, a ja ledwie co stąpam. W drodze
powrotnej staram się myśleć pozytywnie, ale ból nie daje za
wygraną. Wracam do swojego pokoju i wyciągam mokre rzeczy. Jakby
boli trochę mniej. Za chwilę wpada Howard.
- Choć szybko, jest impreza
urodzinowa. Wskakuj na rower i jedziemy – krzyczy od wejścia.
Adrenalina działa. Zbieram się szybko, staram się nie utykać. Na
imprezie cała wataha Brytyjczyków. Jedzą, piją i świętują. To
urodziny naszej sąsiadki. Wrzucam na talerz trochę frytek,
grillowanego mięsa i rozmawiam z Debbie o jutrzejszym dniu. Jestem
podekscytowana. Na końcu głowy mam ciągle pytanie czy dam radę z
tymi palcami. Dziękuję pięknie za gościnę i uciekam do siebie.
Boli jak cholera, zastanawiam się co robić. Dzwonię do Witka i za
chwilę mam rozwiązanie. Wyciągam wszystkie maści jakie mam ze
sobą i po kolei wszystkie używam. Coś mi musi pomóc. Tymczasem
gaszę światło, nastawiam zegarek na szóstą i twardo zasypiam.
Mam ciary jak to czytam a tu koniec odcinka:)
OdpowiedzUsuńZrobiłaś to celowo?
Pozdrawiam i czekam na więcej.
Mama
Wygląda to super. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńBardzo fajny wpis. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń