Jest 1990. Mieszkaniec Phong Nha,
samotny myśliwy wędruje przez dżunglę w poszukiwaniu zwierzyny.
Jest zdeterminowany. W jego wsi panuje głód. Wie, że musi
przynieść jedzenie do domu, aby jego rodzina mogła przetrwać
kiepski okres. Na niebie gromadzą się chmury. Za chwilę będzie
burza. Młody chłopak zauważa ogromny otwór w pionowym klifie, z
którego uchodzą obłoki mgły. Zbliża się do otworu, aby
przeczekać załamanie pogody. Słyszy w oddali szum rzeki. Wewnątrz
natyka się na strome, ostre skały, które nie zachęcają do
dalszej eksploracji. W taki sposób Ho Khanh nie wiedząc o tym
odkrywa największą jaskinię na świecie.
 |
rzeka w Parku Phong Nha Ke- Bang - widok z mostu Traang |
Mniej więcej w tym samym okresie
Howard and Deb Limbert, brytyjscy grotołazi, członkowie British
Cave Research Association mieszkają w Phong Nha, szukając jaskiń w
okolicy. Któregoś wieczoru przy obiedzie Ho Khanh wspomina o swoim
znalezisku Howardowi i Deb, ale przyznaje, że nie jest w stanie
odtworzyć drogi do jaskini. Speleolodzy proszą go, żeby spróbował
ponownie odnaleźć otwór. W 2008 roku Ho Khanh natrafia na jaskinię
i tym razem starannie zapamiętuje do niej drogę. Rok później, po
zakończeniu pory deszczowej ekspedycja brytyjska rusza do
obiecującej groty.
 |
Park Narodowy Phong Nha Ke-Bang |
Misja rozpoczęta, zespół po
kilkunastu godzinach dochodzi do wysokiego muru, który uniemożliwia
dalszą eksploracją. Rok później Brytyjczycy wracają, pokonują
ścianę, nazwaną przez nich Wielkim Murem Wietnamskim i dochodzą
do wyjścia jaskini. W tym momencie zdają sobie sprawę, że jest
ona największą do tej pory odkrytą jaskinią na świecie. Jaskinia
otrzymuje nazwę Hang Son Doong (Podziemna Rzeka).
Jak to odkrycie zmieniło życie
mieszkańców Phong Nha? W jednej z najbiedniejszych prowincji
Wietnamu odnaleziono największą jaskinię na świecie. Bardzo
szybko jaskinia uzyskała zainteresowanie największych mediów
światowych, przyjeżdżali fotografowie, dziennikarze rozsławiając
tą magicznie fotogeniczną jaskinię. Zaraz po nich pojawili się
pierwsi turyści. Nareszcie mieszkańcy mogli zająć się czymś
bardziej dochodowym niż uprawa ryżu. Zaczęły powstawać hostele,
hotele, restauracje, puby, firmy organizujące ekspedycje jaskiniowe
itd. Duża część mieszkańców zaczęła pracować w
przemyśle turystycznym, poprawiając swój los i przyszłość
swoich dzieci.
Jest rok 2017 i za kilka minut zacznie
się moja największa przygoda życia. Dzięki Howardowi i Deb będę
mogła na własne oczy zwiedzić Hang Son Doong. Dzisiaj rozpocznie
się 5-dniowa ekspedycja przygotowująca jaskinię na nowy sezon
turystyczny, który na dobre zacznie się w lutym. W tym roku
jaskinię zobaczy 500 osób. Oprócz mnie do tej ekspedycji zostali
zaproszeni Andrew Eavis (jeden z najbardziej utytułowanych
grotołazów brytyjskich, odkrywca drugiej największej jaskini na
świecie, w Malezji) oraz John zwany Loganem, czołówka brytyjskich
speleologów). Cały zespół razem z nami liczy około 40 osób. Są
to przewodnicy, asystenci, 27 tragarzy, kucharze i 2 pracowników
parku.
Po śniadaniu zaczyna się wielkie
pakowanie. Przyjeżdża ciężarówka wypełniona prowiantem,
namiotami, śpiworami, matami, garnkami, patelniami, kubkami,
sprzętem jaskiniowym i wszystkim co może się przydać w
jaskini. Do worków tragarze wkładają potrzebne rzeczy, robią
prowizoryczne szelki i kładą wór na wagę. Każdy z nich waży
około 40kg. Porterzy uwijają się jak w ukropie, skoncentrowani na
swoich pakunkach, nie brakuje w tym wszystkim śmiechu i
przekomarzania. Kiedy już wszystko jest zapakowane jak należy,
podjeżdża autobus i zabiera całą ekipę tragarzy i przewodników,
a my wsiadamy do mniejszego vana i ruszamy w drogę.
 |
przygotowania w bazie |
Po około 50 minutach stajemy na
początku naszego szlaku. Droga ciągnie się zygzakiem w dół przez
dżunglę, i doprowadza nas do rzeki. Na tym etapie nie da się już
uniknąć kontaktu z wodą.
 |
przekraczamy kilkanaście razy rzekę |
 |
tuż przy otworze dolnym Hang En Cave |
Poruszamy się z prądem, aż dochodzimy
do wioski Ban Doong, jedynej na terenie Parku Narodowego Phong Nha
Ke-Bang, Zamieszkana jest przez 40 mieszkańców, członków grupy
etnicznej zwanej Bru Van Kieu. Życie ich tu nie rozpieszcza.
Nieurodzajna gleba i izolacja od świata to jedne z problemów, z
którymi muszą się borykać na co dzień.
 |
dzieci w wiosce Ban Doong |
 |
typowy dom w wiosce |
 |
ananasy |
Po południu dochodzimy do jednego z
trzech otworów jaskini Hang En (jaskinia jeżyków), domu tysięcy
jeżyków, które odnalazły tu swoje schronienie. Spoglądam w dół
z najbardziej znanego, górnego otworu (120m wysokości i 140
szerokości) i widzę miniaturowe namioty oraz ludziki kręcące się
po piaszczystym obozowisku, otoczonym jeziorkiem. Wydaje mi się to
takie nierealne. Spędzimy tu pierwszą noc. Przekraczamy podziemną
rzekę i już jesteśmy w obozie. Czuję dochodzące mnie przyjemne
zapachy. Kucharze gotują zupę, grillują mięsa oraz warzywa,
przygotowują kolację dla całej ekipy. Przyjemnie na to popatrzeć.
 |
widok z górnego otworu |
 |
pamiątkowe zdjęcia: Andrew, ja i Logan |
Howard jest nieszczęśliwy. Tragarzy
dopytuje o napój, bez którego nie może żyć.
Okazuje się, że ktoś w biurze
nawalił i nie dopisał na listę Coli. Pierwszy raz od kilku lat
Howard nie może się napić jedynego napoju, który toleruje. Odwyk
z konieczności.
Posiłek pierwsza klasa. Nawet Logan,
który nie je niczego zielonego, może najeść się frytkami i
grillowanym mięsem.
- brakuje tylko Yorkshire pudding - żartuję
 |
kolacja za chwilę |
 |
kolacja |
Siedzimy jeszcze długo delektując się
widokami. Howard tłumaczy mi, że chociaż w parku znajduje się
najstarszy wapienny system jaskiniowy w Azji, liczący między
400-450 milionów lat to jaskinia Hang En jest relatywnie młoda
dzięki umiejscowieniu w strefie uskokowej.
kiedy odnaleźliście tą
jaskinię? – pytam
w 1994 roku, przyprowadził nas tu
Mr. Ho Kahn, ale jaskinia jest znana miejscowym od dłuższego
czasu. Tutaj mogli się schronić przed burzą. Co odważniejsi
wspinali się bez żadnego zabezpieczenia, aby podkraść
pisklęta z gniazd, znajdujących się na suficie. Pisklaki są do
tej pory uważane za wielki przysmak dla lokalsów – odpowiada
Howard, a Debbie dodaje
do tej pory, gdy nie ma tu
turystów przychodzą tu miejscowi, którzy zbierają małe ptaszki,
które w dużej liczbie wypadają z gniazd, albo giną przy
pierwszej próbie lotu. Pokazuje mi też ścieżki, którymi
wspinają się ludzie, aby dostać się do gniazd. Nie mogę w to
uwierzyć, patrząc na wysokie, niemal pionowe ściany.
 |
jeden z naszych przewodników |
Spoglądam na rozświetlone namioty.
Wyglądają jak robaczki świętojańskie w tej ogromnej przestrzeni.
Długo nie mogę zasnąć, próbując przetrawić to co dzisiaj zobaczyłam.
 |
nasz obóz uchwycony z drugiej strony |
 |
namioty
|
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz