Dojeżdżamy do Dong Hoi około godziny
6.00 rano. Na stacji czekają naganiacze, taksówkarze, motocykliści.
Każdy z nich ma nadzieję, że to właśnie jego wybierzemy i będzie
mógł nieco zarobić. Na nas czeka już kierowca i to nie z byle
jakim samochodem. Wsiadamy do nowoczesnego, wygodnego vana i ruszamy
do Phong Nha. To tutaj mieszka Howard, tutaj też znajduje się
główna siedziba parku narodowego Phong Nha – Ke Bang.
Na drodze nieliczne samochody, ogromna
liczba skuterów, motorów i rowerów, które włączają się do
ruchu bez najmniejszego ostrzeżenia. Motocykliści zdają się nie
używać ani lusterek, ani zdrowego rozsądku. Po prostu wjeżdżają
na drogę. Nasz kierowca co chwila używa klaksonu, aby ostrzec
innych użytkowników ruchu. Jedziemy środkiem drogi. Howard
tłumaczy, że to tutaj normalne. Dzięki temu samochód ma margines
błędu, gdy na drogę wyjedzie mu niespodziewanie motor lub rower.
Klakson to najważniejsza część w samochodzie, bez tego kierowca
nie ma prawa się tutaj poruszać. Zbliżając się do skrzyżowania
kierowca trąbi, zbliżając się do motocyklisty trąbi, aby nie
przyszło mu do głowy zmieniać pasa itd. Zdumiewający system, ale
działa.
![]() |
taki widok to normalka |
Na drodze czekają również
niespodzianki w postaci krów, które spacerują sobie nieśpiesznie
i nie robią sobie nic z otaczającego ich zgiełku. Howard mieszka
na końcu wioski. Niedaleko znajduje się siedziba Oxalis Adventure
Tours, gdzie pracuje wraz z żoną Deb. Firma zajmuje się organizacją
wycieczek przygodowych do jaskiń i dżungli. Ich propozycje są
unikatowe na skalę światową. Ja zamieszkam w pobliżu, w siedzibie
brytyjskich grotołazów, służącej częściowo jako przechowalnia
sprzętu, częściowo jako lokum noclegowe dla pracowników Oxalis.
![]() |
widok z dachu Oxalis |
W biurze Oxalis praca wre. Każdy ma
jakieś zadanie do wykonania. Przy komputerach siedzi kilkanaście
osób, które są odpowiedzialne za promocję, zamówienia,
przygotowania kolejnych wycieczek. Jestem podekscytowana. Podglądam
pracę tych młodych ludzi. Jeden z nich pokazuje mi nowy film
promocyjny z udziałem reżysera Jordana Vogt-Roberts, twórcy
najnowszego King Konga, który opowiada o największej jaskini na
świecie Hang Son Doong. Niedługo film pojawi się na stronie,
ale czeka go jeszcze kilka poprawek. Inna osoba zaczepia mnie i
podaje plany wycieczek, w których wezmę udział w najbliższych
dniach.
Wdrapuję się na dach Oxalis i
obserwuję otoczenie. Widzę wijącą się rzekę Son i spokojnie
płynące po niej łódki. Za mgłą przebijają się Góry
Annamskie, pokryte lasem tropikalnym. Jak tu pięknie i magiczne.
Po rozpakowaniu się jadę na rowerze
do centrum. Muszę kupić bilet powrotny do Hanoi. Jest to pilna
sprawa ze względu na zbliżające się największe święto w
Wietnamie – TET. Jest to nic innego jak wietnamski Nowy Rok, który
przypada na przełomie stycznia i lutego. Jest świętowany przez
kilka, a niekiedy kilkanaście dni. Ludzie przemieszczają się w
różne strony kraju, aby spędzić święto w gronie rodzinnym,
wspominają miniony rok oraz modlą się do przodków o pomyślność
w kolejnym. Powoduje to problemy z miejscówkami w pociągach i
autobusach – nie mówiąc o cenach biletów, które pikują w górę.
Kupuję bilet autobusowy do Hanoi (350 000 dongów) i mogę odetchnąć
już z ulgą, że mam to załatwione.
![]() |
Przy otworze jaskini Phong Nha |
Dzisiaj wybieram się na mały
rekonesans jaskiniowy. Udaję się na moim pożyczonym rowerze do
centrum turystycznego i nabywam bilet do jaskini Phong Nha. (150 000
dongów). Aby się tam dostać należy przepłynąć rzeką Son
dystans 3 km długą łódką. Na szczęście przy kasie stoi już
grupka turystów, która też chce zwiedzić jaskinię. Składamy się
na jedną łódkę (360 000 dongów za łódkę – 14 osób) i całą
grupką płyniemy. Gdy zbliżymy się do jaskini, motor zostaje
zgaszony, a dwie panie odpychają łódź ręcznie za pomocą długich
wioseł. Jaskinia jest dobrze oświetlona i możemy podziwiać
przepiękne formacje skalne. Jestem pod wrażeniem. Mój aparat też.
Nie wytrzymuje presji. Psuje się jak tylko wpływamy do wnętrza
jaskini. Nie zrobię więcej ani jednego zdjęcia. Pozostał telefon.
![]() |
wewnątrz jaskini Phong Nha |
Po kilometrze, opuszczamy łódkę i
już na nogach przechodzimy przez piękną piaszczystą plażę w
dalszym ciągu napawając się widokami stalaktytów, stalagmitów,
zasłon naciekowych i innych form krasowych.
![]() |
widok z drogi wiodącej do wyżej położonej jaskini |
Następnie czeka mnie wspinaczka pod
górę, gdzie znajduje się kolejna piękna jaskinia udostępniona
dla turystów. Zaczyna padać deszcz, ale jest mi wszystko jedno.
Jestem szczęśliwa.
![]() |
jaskinia wyżej położona |
Wieczorem idziemy na kolację. Howard z
żoną stołują się na mieście. W domu nie robią nawet śniadania.
Niejako, że John nie je praktycznie żadnych warzyw (jak tylko widzi
kawałek listka wpada w popłoch), wybór restauracji jest ciężki.
Drogą eliminacji wybieramy hinduską knajpkę i tam kończymy ten
długi dzień. Jedzenie pyszne, ale ostre:)
![]() |
Na szczęścia u hindusa nie jedzą psów:) Zasnął na moim plecaku |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz