Jestem zmęczona. Kilkanaście godzin lotu, kontrole, zwiedzanie kolejnych sklepów duty-free, czekanie, czekanie i czekanie. Przyglądam się wszystkiemu z zaciekawieniem. Twarze zmieniają się z białych na ciemniejsze i coraz bardziej azjatyckie. Lotnisko Hamad w Doha (Qatar) lśni i uwodzi bogactwem.
![]() |
Gdzie nie spojrzeć przepych i bogactwo - lotnisko w Quatar |
Markowe sklepy przyciągają
szejków i bogate Arabki, które pomimo że
zakryte, uwodzą
pięknie
podkreślonymi
oczami. W Bangkoku lotnisko początkowo wydaje mi się mniejsze i
skromniejsze. Jest bardzo wcześnie rano. Wszystko zaczyna budzić się
do życia.
Nieliczni turyści
porozkładani
na fotelach śpią,
obsługa
sklepów zwodzi kartony z towarem, a sprzątaczki
w maseczkach i niebieskich uniformach krzątają
się
niepostrzeżenie
z wiaderkami i workami z papierem toaletowym. Odnajduję leżanki i
zapadam w sen. Niepostrzeżenie mija kilka godzin, na szczęście
budzę się na czas. W duchu wymawiam sobie, jak mogłam być taka
nieodpowiedzialna i nie nastawić sobie zegarka.
![]() |
Rozkład lotniska |
![]() |
Leżanki w Bangkoku |
Przecież dużo nie
brakowało i mogłam zaspać. Dopiero teraz rozglądam się
dookoła i szukając swojej bramki widzę jak lotnisko jest
rozbudowane i świetnie zorganizowane. Ruch jest rozładowany, dzięki
temu, że znajduje się tu kilka skrzydeł, które ze sobą nie
kolidują. W dalszą drogę wyruszam z Qatar Airlines. Co dziwne,
stewardesy nie wymachują
rękami,
aby poinstruować
pasażerów
jak mają
zachowywać
się
w samolocie. Zamiast tego wyświetlany
jest film instruktażowy,
w którym piłkarze
z FC Barcelona w zabawny sposób przekazują
potrzebne informacje. Nie można
nie docenić
pomysłu
autora tego krótkiego filmu. Scena z Pique, który przechodzi obok
rozhisteryzowanych fanek – bezcenna.
Niestety
nie obyło
się bez
strat już
na samym początku.
Moje wysokie trekkingowe buty, w których miałam
przedzierać
się
przez dżunglę,
a później
maszerować
przez jaskinię
nie zdały egzaminu. W czasie każdej
kontroli bezpieczeństwa
obsługa
prosi, aby je ściągnąć
i przez bramki przechodzę
w samych skarpetach. Pod tym względem
dużo
wygodniejsze i bez problemowe byłyby
zwykłe
adidasy. Tą drobną
niedogodnością nie
przejęłabym
się
wcale, gdyby nie fakt, że
buty rozleciały
się
i to w samolocie, kiedy rozciągając
nogi założyłam
jedną
stopę
na drugiej. Poczułam,
że
mam coś
pod butem. Okazało
się,
że
to moja naderwana podeszwa. Oderwała
się
od strony pięty,
a pęknięcie
kończyło
się
w połowie
buta. W duchu cieszyłam
się,
że
przed wyjazdem mój kochany mąż
wymienił
mi stare, zniszczone sznurówki na nowe i co najważniejsze
dłuższe
od poprzednich. Nie zastanawiając
się długo,
obwiązuje
prowizorycznie buty sznurówką.
Jak zwykle dopisuje mi szczęście. Buty rozpadają się zupełnie,
gdy tylko wychodzę z lotniska w Hanoi. Dokładnie wtedy, kiedy mogę
je wymienić na sandały, które znajdowały się wcześniej w
bagażu głównym. Po 15 latach moje wspaniałe buty trekkingowe
kończą w śmietniku.
![]() |
Ostanie zdjęcie moich butów |
Na
lotnisku w Hanoi zgłaszam się z promesą o wydanie mi wizy do
Wietnamu. Dokument ten wykupiłam w jednym z wietnamskich biur kilka
dni przed wyjazdem z Polski drogą internetową. Jest to dużo tańsza
i mniej pracochłonna opcja niż załatwianie wizy w Polsce. Wniosek
i zdjęcia dostarczone, czekam cierpliwie, aż zawoła mnie celnik.
Na wielkiej tablicy świetlnej pojawia się wreszcie moje
wielkie zdjęcie podpisane nazwiskiem i krajem pochodzenia. Celnik
przez mikrofon z wielkim trudem czyta moje nazwisko. Zdjęcie nie
jest najbardziej korzystne, więc szybko biegnę do stanowiska, aby
jak najszybciej zniknęło z tablicy. Jeszcze tylko opłata w
wysokości 25$ i staję się szczęśliwym posiadaczem wizy na
cały miesiąc.
![]() |
Hanoi nocą |
Aby
dostać się do centrum miasta, gdzie znajduje się mój hostel
mogę wybrać taksówkę lub autobus. Myśląc o zbliżających się
wydatkach związanych z butami stawiam na tańszą opcję i szukam
przystanku. Gdy dochodzę do dużego placu ze stającymi autobusami,
zauważam przystanek, pytam siedzącą na ławce parę, czy stąd
odjeżdża autobus nr 86, bo rozkładu nigdzie nie widzę.
Przyglądają mi się badawczo. Uśmiechają się tylko i
raz kręcą głową, a raz zaprzeczają. Nikogo więcej nie ma.
Siadam na ławce i czekam na autobus. Za chwilę podchodzą Czesi.
Też szukają transportu do miasta. Mężczyzna jest bardzo
energiczny, wypytuje mnie szybko, skąd wiem, którym autobusem mam
jechać do centrum. Tłumaczę mu grzecznie, że informacja jest
podana przez mojego kolegę, więc jestem pewna, że numer 86 jedzie
dokładnie tam gdzie nasza trójka chce się dostać. Widzę, że się
waha. Wskakuje do autobusu, który podjeżdża i wypytuje ludzi w
środku. Nikt nic nie rozumie, dopiero jedna dziewczyna się lituje i
tłumaczy mu coś po angielsku. Postanawiają jechać tym autobusem.
Ja nie wsiadam, ale rozglądam się jeszcze po okolicy.
![]() |
jezioro Hoam Kiem - symbol miasta Hanoi |
Cofam
się do wyjścia z lotniska i zauważam nr 86 na tabliczce, dokładnie
naprzeciwko terminala, zaraz za pasem dla taksówek.
Przechodzę
na drugą stronę. Przy słupku siedzi dwóch chłopaków. Jeden z
nich to Wietnamczyk. Bardzo się cieszy, że przyszłam na
przystanek. Jest szczerze uradowany. Nie rozumiem jego radości, ale
odwzajemniam uśmiech. Drugi, wysoki, długowłosy blondyn, patrzy na
mnie, powiekę jednego oka ma nieco opadniętą. Ubrany kolorowo i
luźno.
Pyta:
„skąd wiedziałaś, że tu jest nowy przystanek do centrum”. On
jest od niedawna otwarty, nikt prawie o nim nie wiem. Dlatego
Wietnamczyk tak się ucieszył, że przyszłaś. Nie może
naganiać turystów, bo stojący tu taksówkarze, by mu żyć nie
dali. Każdy nowy klient bardzo go cieszy.
Kiedy
mu odpowiadam, ten tłumaczy mi, że autobusy z przystanku, na
którym wcześniej stałam też odjeżdżają do miasta, ale nie do
samego ścisłego centrum i jest więcej kombinowania. Sam mieszka tu
już 3,5 roku i jest już zadomowiony. Wraca właśnie z wakacji
z domu rodzinnego w Wielkiej Brytanii. Tłumaczy mi gdzie mam
wysiąść, a kontroler biletów wskazuje w którą uliczkę mam
się kierować. Płacę 30.000 dongów. (1,5$). Niestety nie mam
przy sobie żadnej mapy, więc idę trochę na oślep. Po
kilku minutach wiem, że sama tam nie trafię. Wyszukuję starego
maila z adresem hostelu i pytam się przechodniów, nie próbując
nawet wymówić nazwy ulicy, tylko przytykając im telefon pod same
oczy.
![]() |
Hanoi nocą |
Metodą prób i błędów trafiam do malutkiej, wąskiej
uliczki, zawalonej skuterami, tuż przy nich prowizoryczne kuchnie
prosto na ziemi. Na niziutkich plastikowych krzesełkach siedzą
ludzie i jedzą. Obok palniki z garnkami i patelniami, z których
unosi się para. Drzwi wszędzie pootwierane na oścież, z
niektórych dochodzi taki zapach, że ledwie mogę złapać oddech.
Smród starego oleju, ryb i resztek jedzenia, które wszędzie się
walają. Mieszanka wybuchowa. Pośpiesznie mijam ludzi i śmieci i
staję przy moim hostelu. Nie zachwyca, ale z drugiej strony, co by
się chciało za 11$ za noc. Z drugiej strony, to tak jakbym
zamieszkała w China Town. Wąskie, wysokie, zaniedbane domy pełne
zakamarków i tajemnic. Już mi się podoba. Recepcjonista okazuje
się miły, pokazuje mi pokój. Mikroskopijny pokój z przesuwnymi
drzwiami. Cały pokój to w zasadzie łóżko z malusieńkim
przejściem do łazienki. Łazienka to ubikacja bez klapy i prysznic
tuż nad nim. Kabiny brak. Powstrzymuję śmiech. Dziękuję ładnie
za pokój i już się zastanawiam, jak tu będę brała prysznic.
Można od razu sikać i się myć:)
![]() |
zatłoczone ulice Hanoi |
Jeszcze
dzisiaj wybieram się do centrum, a w zasadzie to już jestem na
starówce. Szwendam się przez kolejnych kilka godzin po mieście.
Nie mogę nacieszyć się nowym miejscem. Szkoda spać. Tyle tu
ludzi, dźwięków, zapachów, świateł. Dopiero zmęczenie i mocno
bolące nogi zmuszają mnie do powrotu do hotelu. Jestem zachwycona.
![]() |
Most Wschodzącego Słońca na jeziorze Hoam Kiem |
![]() |
jeden z domów na starówce |
Ale Ci zazdroszczę.... I podziwiam!!! Sama bym tak chciała! Czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg.... Bezpiecznej fascynującej podróży!
OdpowiedzUsuńczytam i buzia się smieje
OdpowiedzUsuńIlekroć wspominam samotne wyjazdy to jakbym czuł co i ty czułaś
troche towarzyszącego dreszczyku