sobota, 21 stycznia 2017

JASKINIA TU LAN - WODA, WODA I BŁOTO

Rano przyjeżdża po mnie van i wraz z grupą 8 obcokrajowców oraz wietnamskim przewodnikiem udajemy się do oddalonej o 70 km wioski Tan Hoa. Prowincja Quang Binh w której się znajdujemy to bodajże najbiedniejsza część Wietnamu. Mocno ucierpiała podczas wojny z Amerykanami. Mieszkańcy okolicznych wiosek rokrocznie w porze deszczowej borykają się z powodziami. Zdarzają się fale powodziowe o wysokości 10 metrów, co powoduje, że domy znajdują się całkowicie pod wodą. Powodzie, a po porze deszczowej okres upałów umożliwia zbiory tylko raz w roku.


Początek drogi

Mijamy w większości prowizoryczne drewniane domy, pootwierane, na zewnątrz sznury z wywieszonym praniem, które nie chce schnąć. W Tan Hoa znajduje się mały przyczółek Oxalis. Stąd wyruszają wszystkie wycieczki do jaskini Tu Lan. Gromadzimy się wokół stołu, zadaszonego płachtą. Tutaj odbywają się spotkania organizacyjne. Obok łazienki i toalety. Jest też mała lodówka, duży telewizor i stanowisko z drukarką. Nasz przewodnik Quang (prosi, żeby zwracać się do niego niedźwiedź) przedstawia nam w skrócie plan działania na najbliższe dwa dni. Wszyscy są podekscytowani i gotowi do wyjścia. Każdy dostaje wór na rzeczy, kask oraz rękawiczki. Wyruszamy błotnistą drogą w stronę rzeki Rao Nan. Mijamy pola uprawne orzeszków ziemnych i kukurydzy. Gdzieniegdzie pasą się krowy i woły.

za chwilę przekroczymy tą rzekę

Po około 2,5 km marszu w błocie dochodzimy do rzeki. Prąd spory, woda zimna, ale nie ma wyjścia – musimy przejść na drugą stronę. Przewodnik tłumaczy nam, że to właśnie w tym miejscu kręcone były sceny do filmu King Kong (w kinach od marca 2017). Każdy oczywiście robi zdjęcie i ruszamy dalej. Przed nami tropikalna dżungla, pełna niesamowitych powykręcanych drzew, krzewów, opleciona lianami, mokra i ciemna, ale piękna. Wielkie liście bananowców i taro. Za chwilę kujące łodygi ratanu i trujące liście bluszczu, które są niebezpieczne bo parzą skórę. Jak dla mnie liście tego ostatniego wyglądają jak każdy inny krzak. Nie jestem w stanie odróżnić ich od innych roślin, ani zapamiętać. Lepiej niczego nie dotykać. Mam długie spodnie, bluzę oraz rękawiczki – więc nawet czające się pijawki nie są dla mnie straszne. Schodzimy 100 metrów w dół do doliny Hung Ton.

lunch w jaskini

Wchodzimy do jaskini Hung Ton, a tutaj na wielkiej płachcie piknikowej czeka na nas lunch. Przysmaki typowo wietnamskie: płaty ryżowe, które napełnia się kawałkami mięsa, zieleniny i zawija w naleśnika, sos rybny, sajgonki nadziewane mięsem i wegetariańskie, sos chilli. Nie brakuje herbaty z imbirem i kawy, a na deser ciasteczka oreo ( bardzo popularne wśród Wietnamczyków), owoce pitaja (dragon fruit) i mango.




Nie bez powodu lunch był taki obfity, teraz kolejna porcja błota, przechodzimy w góry Mango i schodzimy do doliny Tu Lan. To przeszło trzy kilometry, ale gdy pod nogami maź, człowiek tylko uważa, żeby nie upaść i nie skręcić nogi. Widzę nasz obóz na horyzoncie. Namioty pod specjalnymi płachtami, stoły z lampkami i nawet oddalona nieco od obozu toaleta w stylu zachodnim. W małym namiociku obok sedesu worek z ziarnem, którym należy przysypać to co pozostawimy po sobie. Kiedy kubeł zostanie wypełniony szybko zostaje zamieniony w kompost i po jakimś czasie wysypany w dżungli. Rozwiązanie proste i bez szkody dla przyrody.

czas na posiłek

Tuż przy obozowisku piękny mały wodospad i wejście do jaskini Ken Cave. To jaskinia w dużym stopniu wypełniona wodą. Dostajemy kapoki i ruszamy na podbój jaskini. Czeka nas przepłynięcie około 300 metrów. Nie jest to proste w ubraniu, ale dajemy radę. Wychodzimy w suche ciągi i oglądamy przepiękne formy skalne, które ukazują się naszym oczom.

Przy otworze jaskini Ken Cave
perły jaskiniowe
Po około godzinie wypływamy z jaskini i nareszcie można się przebrać w suche ubrania. Na stole ukazuje się ciepła zupa z makaronem a na rozgrzewkę wino ryżowe. Nawet Wietnamczycy mają swój bimber. Przy ognisku spędzamy kolejne godziny. Jest wesoło, wszyscy przeżywają dzisiejszy dzień

w drodze do jaskini Tu Lan
Rano po śniadaniu przebieramy się w mokre rzeczy bo i tak za dwie minuty lądujemy w rzecze, aby wraz z nią wpłynąć do jaskini Tu Lan i po 200 metrach już jesteśmy w suchym miejscu. Przeciskamy się co nieco, podchodzimy na wyższe piętro jaskini, aby wyjść za jakiś czas drugim otworem na zewnątrz. Po krótkim trekkingu dochodzimy do jaskini Kim, w której wczoraj jedliśmy lunch. Jesteśmy przy drugim otworze jaskini, przepływamy 450 metrów, przechodzimy 500 metrów i jesteśmy na zewnątrz jaskini.


przy otworze jaskini Hung Ton

Lunch jemy na przeciwko pięknego wodospadu i otworu jaskini Hung Ton. To kolejna mokra jaskinia, którą oglądamy. Po tych wszystkich wrażeniach estetycznych nie pozostaje nic innego jak wrócić do doliny Hung Ton (800m). Kiedy dochodzimy do wioski Tan Hoa czuję, że oba moje paznokcie w dużych palcach u stóp ledwie żyją.

moje stopy  ledwie żyją

ostatnie pamiątkowe zdjęcie

Ból jest promieniujący i nie daje mi spokoju. Czuję jak puchnie mi jeden palec. Odzywa się stara kontuzja. Nie narzekam. Nasz przewodnik idzie tuż obok mnie i jest w dużo gorszej sytuacji. Wbił mu się cierń w stopę, a żeby tego było mało dostał wysypki na obu stopach. Tłumaczy mi że to grzybica. Pomimo tego, że wszyscy przewodnicy wietnamscy i porterzy noszą plastikowe sandały czasami i to nie jest w stanie ochronić ich wiecznie mokrych stóp. Biorę od niego plecak. Wiem, że naprawdę cierpi. Jemy obiad, a ja już czuję, że ledwie ruszam stopami. Do cholery, czemu tak boli? Jutro najważniejszy dzień, a ja ledwie co stąpam. W drodze powrotnej staram się myśleć pozytywnie, ale ból nie daje za wygraną. Wracam do swojego pokoju i wyciągam mokre rzeczy. Jakby boli trochę mniej. Za chwilę wpada Howard.


- Choć szybko, jest impreza urodzinowa. Wskakuj na rower i jedziemy – krzyczy od wejścia. Adrenalina działa. Zbieram się szybko, staram się nie utykać. Na imprezie cała wataha Brytyjczyków. Jedzą, piją i świętują. To urodziny naszej sąsiadki. Wrzucam na talerz trochę frytek, grillowanego mięsa i rozmawiam z Debbie o jutrzejszym dniu. Jestem podekscytowana. Na końcu głowy mam ciągle pytanie czy dam radę z tymi palcami. Dziękuję pięknie za gościnę i uciekam do siebie. Boli jak cholera, zastanawiam się co robić. Dzwonię do Witka i za chwilę mam rozwiązanie. Wyciągam wszystkie maści jakie mam ze sobą i po kolei wszystkie używam. Coś mi musi pomóc. Tymczasem gaszę światło, nastawiam zegarek na szóstą i twardo zasypiam.

3 komentarze:

  1. Mam ciary jak to czytam a tu koniec odcinka:)
    Zrobiłaś to celowo?
    Pozdrawiam i czekam na więcej.
    Mama

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo fajny wpis. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Polecany post

NOWE ŻYCIE SZACHOWNICY

Jaskinia Szachownica Fundacja Speleologia Polska angażuje się w wiele pożytecznych projektów. Jednym z nich jest dokumentacja jaskini...