Jedziemy już kilka godzin. Austria
błyska nam leśnymi i górskimi krajobrazami. Przekraczamy granicę
za Klagenfurtem i jesteśmy w Italii. Od jakiegoś czasu liczymy
tunele. Dwudziesty już jest za nami. Przeczytaliśmy 2 grube
książki, przebraliśmy kilka razy Zuzię, lalkę Ani i
wyśpiewaliśmy cały dziecięcy repertuar. Z każdym kilometrem robi
się cieplej.
Jeszcze w Austrii |
Gaiole in Chianti - plan miasta |
Wjeżdżamy do miasteczka i zdaje nam się, jakby czas się tutaj zatrzymał. Wbijamy się w wąską brukowaną uliczkę, z jednej strony szczelnie zamkniętej przez kamienne domy, z drugiej ograniczonej przez leniwie płynącą rzeczkę. Szybko udaje nam się zlokalizować naszą ulicę. Podjeżdżamy na parking. Przed sobą mamy położony na zboczu, kompleks przyklejonych do siebie mieszkań z tarasami. Jak zwykle nie możemy znaleźć naszego numeru. Podjeżdżamy stromym podjazdem na drugą stronę budynku i rozglądamy się za właściwym numerem. Szukamy Andrei, który ma nam przekazać klucze. Na balkonie jednego z mieszkań widzę przysadzistego mężczyznę, który przygląda się nam z ciekawością. Wołam do niego, że szukam Andrea. Zdziwiony kręci przecząco głową. Z mieszkania wychyla się głowa kobiety. Tłumaczy coś szybko mężczyźnie i krzyczą głośno w otwarte okno na parterze. Pojawia się młoda kobieta, a tuż za nią mężczyzna. Tym razem to już Andrea. Młody, przystojny Włoch prowadzi nas do naszego apartamentu. Spoglądamy nieufnie na schody prowadzące w dół. Będziemy mieszkali w piwnicy?
Okazuje się, że mieszkamy w rzeczywistości na pierwszym piętrze. W kuchni i sypialni mamy wyjście na obszerny taras, gdzie z miejsca postanawiamy jeść śniadania. Kuchnia pełni dodatkowo funkcję pokoju gościnnego z kominkiem w rogu i wygodną kanapą po przeciwnej stronie. Jesteśmy przeszczęśliwi. Anka skacze po łóżku w sypialni i mówi że spełniło się jej marzenie. Jesteśmy zmęczeni, ale wybieramy się na szybki rekonesans okolicy. Jest sobota wieczór i chcemy zrobić zakupy na niedzielę.
Anka już niemal nie rozstaje się z hulajnogą |
Schodzimy około 200 metrów i jesteśmy w centrum, które stanowi jedna długa ulica, częściowo zamknięta dla ruchu. Rozglądamy się z ciekawością. Market, a raczej markecik jest już zamknięty, kilka malutkich trattorii i osterrii zachęca do odwiedzin, ale my wybieramy malusieńką pizzerię. Przy przeszklonej gablocie stoją wysokie krzesła barowe i pozioma deska pełniąca funkcję stolika. Jakaś włoska rodzina konsumuje pizzę. Ludzie stłoczeni stoją w środku. Na zewnątrz kolejnych kilka osób czeka cierpliwie na swoją kolej. Z rury tuż nad drzwiami dobywa się smakowity zapach ciasta. To dobra rekomendacja. Czekamy cierpliwie, wchodzimy do środka.
Gaiole in Chianti |
Włoska mamma schodzi ze swojego krzesła i proponuje Ani miejsce. Patrzy na mnie i pyta czy może naszej córce zaproponować kawałek ich pizzy. Zgadzam się, a Ania usadawia się na krześle i szczęśliwa zawija sobie kawałek w papier. Modlę się tylko, żeby jej smakowało i nie zaczęła wybrzydzać, ale zajada ze smakiem Następuje wymiana grzeczności. Ania przedstawia się po angielsku: „I am Ania”, I am 5 years” Włoska rodzina uśmiecha się do niej nieustannie i próbują z nią żartować. W końcu otrzymujemy naszą pizzę na wynos. Płacimy 5,5 Euro i wracamy do domu. Pizza jest najwyższych lotów. Cieniusieńkie, chrupkie ciasto, doskonały sos pomidorowy, kawałki mięsa. Jesteśmy w niebie. Zostawiamy rozpakowywanie na jutrzejszy dzień. Po co się przemęczać. W końcu to wakacje.
herb Gaiole in Chianti |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz