Podążamy malowniczą
drogą w stronę San Gimignano (San Dżiminiano). Z prawej strony
widzimy na szczycie wzgórza posiadłość Vistarenni, do której
wczoraj nie trafiliśmy. Stoi tam, tak samo nieosiągalna, jak
wczoraj.
|
Vistarenni - posiadłość na wzgórzu |
Mijamy ją i krętą drogą dostajemy się do sporego
miasta Pogibonsi. Stąd już tylko kilka kilometrów do celu.
Historyczne centrum San Gimignano jest otoczone kamiennym murem
obronnym. Na zewnątrz murów kilka parkingów, które czekają na
turystów. Opłata 1,5-2 Euro za godzinę. Tuż przed bramą San
Giovanni, która stanowi wejście do średniowiecznego grodu, stoi
ozdobna pompa z wodą ze źródełka. Ania chłodzi się wodą i
rozmiesza Włoszkę, która rozstawiła się tuż obok ze swoimi
obrazami.
|
ulica San Giovanni |
|
sklep z ceramiką |
Malownicza ulica San Giovanni z wszechobecnymi sklepikami z
wyrobami rzemieślniczymi, ceramiką, produktami z dziczyzny i
pamiątkami prowadzi do placu z centralnie położoną studnią.
Studnia stoi tu już od XIII wieku i wiele musiała widzieć.
|
Ania na studni |
|
tutaj toczy się życie |
W XII wieku miasto
stało się niezależne od biskupów Volterry i to początek
prosperity San Gimignano. Miasto było postojem dla pielgrzymów,
którzy przemierzali Via Francigena (szlak pielgrzymkowy, który
ciągnął się z Cantenbury do Rzymu). Przez 200 lat miasto
rozwijało się nieprzerwanie. Osada była centrum tekstylnym i
szczyciła się tkaninami w kolorze, uzyskiwanym z szafranowożółtego
barwnika. Tajemnica uzyskiwania tego szlachetnego koloru była pilnie
strzeżona. Bogaci kupcy ograniczeni murami miasta budowali wysokie
wieże, gdzie przechowywali tkaniny, chroniąc je przed słońcem i
kurzem. Wieże były domami o charakterze obronnym. W momencie
niebezpieczeństwa, mieszkańcy mogli schronić się na wyższych
kondygnacjach, odcinając drogę najeźdźcom. Zamożni mieszczanie
rywalizowali między sobą, próbując wybudować wieżę wyższą,
czy bardziej dominującą. Powstało 70 wież, z czego do dzisiaj
przetrwało 14, dając namiastkę tego, jakie musiało robić
wrażenie na odwiedzających ich przybyszach w przeszłości.
W 1348 roku nadeszło
nieszczęście w postaci zarazy, która przetrzebiła ludność
miasta i doprowadziła do ruiny. Miasto było zmuszone szukać obrony
i podporządkowało się silniejszej Florencji.
Wokół placu
znajdują się surowe, ale jakże interesujące budynki z XIII i
XIV wieku. Szczególnie podoba mi Palazzo Tortoli z dwoma rzędami
gotyckich okien.
|
Palazzo Tortoli |
|
lodziarnia Dondoli |
W jednej z kamieniczek
mieści się lodziarnia, której dumny napis głosi, że będąc
członkiem włoskiej reprezentacji dwukrotnie wygrali w mistrzostwach
świata robiąc najlepsze lody Nie mogliśmy ominąć tej atrakcji.
Lody były pyszne, szczególnie miętowy smak, ale dla mnie lody w
Sienie nadal są na pierwszym miejscu.
|
Piazza del Duomo z wieżami |
Z lodami
przemieszczamy się na pobliski Piazza del Duomo z romańskim
kościołem i starymi rezydencjami oraz siedmioma wieżami. Plac to
nie tylko kościół di Santa Maria Assunta z freskami i obrazami
sieneńskich artystów. Po lewej stronie od kościoła, na niewielkim
placu Luigi Pecori – w pałacu mieści się Muzeum Sztuki
Sakralnej, tuż obok muzeum miejskie w Pałacu Ludu (Palazzo del
Popolo), zwieńczone wieżą Torre Grossa, z której roztacza
się wspaniały widok na całe miasto i okolice. Po przeciwnej
stronie kościoła kolegiackiego Palazzo del Podesta, kolejne muzeum
z wieżą Rognosa (51m).
|
kościół di Santa Maria Assunta |
Na placu odbywa się
show telewizyjne. Właściciel słynnej lodziarni rozdaje lody z
lodówki umieszczonej na starodawnym wózku. Dookoła wciskają się
zaciekawieni ludzie, a mistrz lodów, tłumaczy coś zamaszyście do
kamery w ten upalny, gwarny dzień. Lody szybko się kończą, a
ludzie rozpierzchają się po placu. Co niektórzy podchodzą do tego
wąsatego, sympatycznego mężczyzny z w fartuchu i proszą o zdjęcia
lub autograf.
|
Czas na obiad w małej trattori |
Spacerujemy wąskimi
uliczkami, podziwiamy architekturę. Dochodząc do murów schodzimy
schodami na zewnątrz, którędy prowadzi ścieżynka wzdłuż muru.
Można odetchnąć od tłumów i pooddychać świeżym powietrzem,
spoglądając na pobliskie wzgórza pokryte winoroślami. Rozmawiając
i wygłupiając się nie zauważamy, że nasza córka zatrzymała
się. Odwracamy się i widzimy Anię, która stoi 2 kroki od dwóch
młodych mężczyzn siedzących na ławce i wpatruje się w nich
jak zahipnotyzowana. Są tak czarni, że ich gałki oczne wydają się
nienaturalnie białe. Widocznie zakłopotani uśmiechają się do
niej. Ania po chwili odzyskuje język i przedstawia się. Rozmawiają
chwilę i dowiadujemy się że chłopaki są z Senegalu. Na
pożegnanie Ania krzyczy do nich bye, bye i ruszamy dalej.
|
widok z murów miasta |
Kiedy wracamy do domu
objuczeni zakupami na kolację, zastajemy naszych sąsiadów, którzy
jak zwykle z uśmiechem nas witają. Chwilę z nimi rozmawiam. Jak
się okazuje to wcale nie Włosi, tylko Kosowianie, którzy mieszkają
tu kilka lat. Mężczyzna z wózkiem przedstawia mi całą swoją
rodzinę. Jest tu jego matka, siostra, szwagierka. Wszyscy mieszkają
koło siebie i wychowują całą gromadkę dzieciaków. Anka szybko
znajduje wspólny język z dzieciakami i jeździ z nimi na hulajnodze
i rowerach na całej długości ulicy. Przypomina mi to trochę nasze
stare podwórka, zawsze pełne dzieci. Przybiega tylko co jakiś
czas, napić się soku, albo wziąć lizaka i za chwilę znika za
drzwiami.
|
Ania nie traci okazji żeby napić się ze źródełka |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz