Rano wstajemy i pakujemy nasze walizki.
Śniadanie już czeka. Żal nam opuszczać Seattle, ale już cieszymy
się na nową przygodę. Dzisiaj musimy dotrzeć do Port Angeles. To
miasto na północy Washingtonu. Mieszka tam Naomi i Joe – kuzyni
Francine. To u nich spędzimy kolejne dwa dni.
Francine ma dzisiaj wolne i kiedy jemy
śniadanie postanawia:
- jest taka piękna pogoda. Tak sobie myślę, że pojadę z Wami do moich kuzynów. Zrobię im niespodziankę, a przy okazji będę waszym przewodnikiem. To nie jest bardzo daleko. Zjemy wspólnie kolację i wrócę do Seattle.
Cieszymy się bardzo i już bez żalu opuszczamy miasto.
- jest taka piękna pogoda. Tak sobie myślę, że pojadę z Wami do moich kuzynów. Zrobię im niespodziankę, a przy okazji będę waszym przewodnikiem. To nie jest bardzo daleko. Zjemy wspólnie kolację i wrócę do Seattle.
Cieszymy się bardzo i już bez żalu opuszczamy miasto.
Samochód jest na promie do Kingston |
Najkrótsza droga do Port Angeles prowadzi szlakiem wodnym. W Edmond, tuż obok Seattle wsiadamy na prom (32$) i za pół godziny jesteśmy w Kingston. Tym sposobem skracamy sobie drogę o 90 mil. Na pokładzie promu relaksujemy się, podziwiając góry i zatokę.
Promy pływają co kilkanaście minut |
Francine i Witek na promie |
Z Kingston drogą 104 jedziemy na
północ. W przeszłości rosnące tu gęste lasy były głównym
źródłem utrzymania wielu rodzin. Obecnie większą część
półwyspu Olympic zajmuje Park Narodowy Olympic, dając ochronę
lasom deszczowym i licznym gatunkom dzikich ptaków i zwierząt.
Malutki cmentarz na wzgórzu otoczony białym drewnianym płotkiem. |
Nagrobek mężczyzny, który zginął walcząc w bitwie z Indianami w 1856 roku |
Zatrzymujemy się w malutkiej
miejscowości Port Gamble. Nic się tu nie dzieje. W 1995 roku
zamknięto tutejszy tartak – najdłużej nieprzerwanie działający
tartak w północnej Ameryce. Wydaje się, że życie zamarło.
Malutkie domki usadowione wzdłuż zatoki czekają na letnich
najemców, wielki namiot weseleny czeka na młode pary, a mały
cmentarz na wzgórzu czeka na nowych lokatorów. Rozległa korona
drzewa daje cień tablicom nagrobkowym. Młody mężczyzna w czapce
bejsbolówce kosi niewzruszenie trawę. Uśmiecham się do siebie.
Przypomina mi Forresta Gumpa. Zwiedzamy miejscowy sklep. Pełni on
funkcje sklepu z produktami pierwszej potrzeby, pamiątkami,
artykułami dekoracyjnymi a jednocześnie to kawiarnia i restauracja.
Wnętrze sklepu w Port Gamble. Jest tu wszystko |
Przesiadam się do samochodu Francine.
Ponownie jedziemy lasem. Czas mija nam szybko. Jesteśmy na
przedmieściach Port Angeles i za kilka minut podjeżdżamy pod dom
Naomi i Joe. Ich dom jest podobno stary, ma około 70 lat. Na dzwiach
frontowych znajdujemy kartkę, że gospodarze czekają na nas w
ogrodzie. Przechodzimy na tył domu. Witamy się serdecznie. Naomi
cieszy się, że widzi kuzynkę. Ze śmiechem pyta Francine:
- bałaś się że nie trafią sami?
-
- chciałam Was odwiedzić, ale
jeżeli przeszkadzam to zaraz wsiadam i wracam do domu.
Obie śmieją się w głos. Widać, że
łączy je silna więź. Za chwilę Naomi znowu dworuje z kuzynki,
kiedy dowiaduje się, że zaserwowała nam śniadanie. Śmieje się,
że to chyba pierwszy posiłek, który przygotowała własnoręcznie.
Teraz to i my się śmiejemy.
Naomi słysząc naszą rozmowę po
polsku, mówi:
- jak słyszę Wasz język, od razu
przypomina mi się babcia i letnie wakacje. To takie przyjemne
wspomnienia.
Na obiad Joe serwuje steki z grilla.
Naprawdę pycha. Po chwili odpoczynku Naomi przynosi kartkę ze
skserowanym tekstem w języku polskim.
- Czy możecie nam przetłumaczyć
ten list? - prosi.
Podekscytowane kuzynki siadają obok
siebie i wpatrują się w nas. Próbujemy odczytać cokolwiek.
Nieczytelne pismo i staropolski język nieułatwia zadania. Śmiejemy
się chwilami, a kuzynki coraz bardziej świdrują nas wzrokiem. W
liście ciocia informuje, że wysyła akt chrztu jednej z dziewczynek
i może wysłać akty innych dzieci. Na końcu stwierdza, że nic się
nie dzieje i nie ma nic ciekawego do napisania, więc kończy. Kiedy
Naomi dopytuje się czego dotyczy list tłumaczymy dokładnie tekst.
Chyba są trochę rozczarowane. Myślały, że list dotyczy jakiejś
ważnej tajemnicy rodzinnej. Trochę żałuję w myślach, że nie
wymyśliłam jakiejś romantycznej historii.
Pod wieczór wybieramy się do portu
zobaczyć Pacyfik. Daleko na zamglonym niebie widać zarysy ogromnych
oświetlonych statków. Tajemniczo przesuwają się po wodzie, aby w
końcu zniknąć.
Duże statki w mgle |
Naomi i Joe w prawym dolnym rogu - mural na budynku |
Na ścianie pobliskiego budynku widzę
mural. Joe wskazuje na parę siedzącą przy brzegu. To on i Naomi.
Pozowali znajomemu artyście. W drodze powrotnej Joe musi zabrać coś
z pracy. Zaprasza nas do biura i pokazuje swój gabinet. Chwali się
swoją drewnianą rzeźbą wykonaną specjalnie na zamówienie przez
polskiego artystę. Rzeźba bardzo mi się podoba. Joe jest
dyrektorem oddziału dużej firmy doradczej w Port Angeles. W biurze
panuje przyjacielska atmosfera. W sali narad jest przenośny
elektryczny grill. W piątki, w porze lunchu pracownicy spożywają
wspólny posiłek.
od lewej: Naomi, Joe i Francine |
Wracamy do domu i Joe przynosi coraz to
nową butelkę z winem. Wina tu nie brakuje. Joe jest koneserem wina
i ma ponad 500 butelek tego trunku w piwnicy. Francine wykonuje kilka
telefonów, do szefa i sąsiadki i zostaje na noc. Oprócz
zaintresowania winem Joe jest melomanem. Specjalnie zaprojektowany,
szklany gramofon o kosmicznym kształcie, kilka wzmacniaczy i
głośniki staranie porozstawiane po salonie dają idealne brzmienie.
Naomi wybiera starą płytę
Eltona Johna. Zagłębiam się wygodnie na kanapie i wysłuchuję całą płytę. Czuję się, jakbym była na prywatnym koncercie. Tylko dla mnie.
Eltona Johna. Zagłębiam się wygodnie na kanapie i wysłuchuję całą płytę. Czuję się, jakbym była na prywatnym koncercie. Tylko dla mnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz