Rano budzimy się wcześnie i zabieramy
się za sałatkę jarzynową. Naomi przygotowała wszystkie
składniki. Kroimy z Elą jarzyny. Wyciągamy ze zlewu seler naciowy
– trochę jesteśmy zdziwione.
- przecież chciałyście „celery”
- patrzy na nas Naomi.
Okazuje się, że „celery” to jest
seler (tak jak mnie uczyli w szkole) – tylko że naciowy. Seler
korzeniowy, o który nam chodziło, to „celeriac”.
Sałatka jest dobra, nawet bez selera.
Naomi skrupulatnie zapisuje przepis i obserwuje nas podczas pracy.
Jest bardzo dobrą kucharką. Ten przepis dołączy do swojej
kolekcji zdobyczy kulinarnych.
Po śniadaniu jedziemy na plac zabaw.
To nie jest zwykły plac zabaw. W całości został ufundowany i
wybudowany przez mieszkańców Port Angeles. Dzieci brały udział w
projektowaniu. Ogromna ilość tuneli, zjeżdżalni i przeróżnych
przeszkód bardzo podoba się Ani. Mogłaby bawić się tu do
wieczora. Każde urządzenie na placu jest oznaczone tabliczką
sponsora. Na kafelkach są odbite kolorowe ślady rączek i nóżek,
podpisane imionami dzieci.
Pożegnalne zdjęcie na placu zabaw |
Do Prairie City mamy 570 mil. Wybieramy
malowniczą trasę wzdłuż rzeki Kolumbia. Mająca 2000 km rzeka ma
swoje źródło w Kanadzie, a wpływa do Pacyfiku w mieście Astoria
w stanie Oregon.. Ostatni odcinek rzeki oddziela stan Washington od
Oregonu.
Piszę dla Was relację |
Ela prowadzi samochód, Witek jest
nawigatorem. Ja siedzę z tyłu, zabawiam Anię, a w wolnym czasie
obmyślam plan działania na najbliższe dni.
Nad brzegiem jeziora jemy kolację |
Po nocnym odpoczynku zbliżamy się do
Pendleton (Oregon). Miasteczko znane jest z corocznej ważnej imprezy
rodeo. Wszystko zdaje się tutaj nawiązywać do westernowego stylu
życia. Nawet w McDonaldzie tabliczka na toalecie męskiej i żeńskiej
zamiast „ladies” i „gentlemen” wskazuje „cowboys” i
„cowgirls”.
Kierujemy się na drogę 395 i
przemieszczamy na południe. Rozległe prerie i pasące się bydło
to nasz widok przez najbliższe sto mil. Nieliczne, bardzo malutkie
miasteczka mijane po drodze dają możliwość zatankowania lub
zakupu kawy. Kilka budynków po obu stronach głównej drogi – to
centrum. Stacja benzynowa to przeważnie punkt informacyjny i miejsce
spotkań dla lokalnej ludności.
W McDonaldzie obserwujemy transport jedzenia wprost do zamrażalki |
Do Prairie City dojeżdżamy około
godziny 17. W pierwszej kolejności jedziemy zobaczyć dom, w którym
kilka lat temu mieszkałam i pracowałam. Przed domem tabliczka z
adresem agencji nieruchomości. Dom jest wystawiony na sprzedaż.
Niezamieszkany salon, pusta kuchnia, gołe ściany i odpryskująca
farba nie przypominają niegdyś tętniącego życiem domu, gdzie
goście przyjeżdżali odpocząć i chłonąć otaczającą przyrodę.
W chorym ciele brakuje duszy. Mam nadzieję, że znajdzie się
pasjonata, który kupi tą ziemię i tchnie nowe życie w tą
wspaniałą wiktoriańską posiadłość.
Dom, w którym kiedyś mieszkałam |
W centrum miasteczka zamknęły się 2
sklepy. Na ich miejsce powstała nowa restauracja meksykańska i
sklep z dekoracjami, ubraniami i kawiarnią w jednym. Sklep jest
zamknięty. Oglądamy wystawy sklepowe.
Mural na ścianie w Prairie City |
- Założę się, że to miejsce
należy do Judy – mówię. Linda opowiadała mi, że Judy
otworzyła z przyjaciółkami sklep. Te piękne dekoracje to musi
być jej robota.
Zaraz się przekonamy, a tymczasem
pokonujemy ostatnie 12 mil i podjeżdżamy pod dom Judy i Allena. Na
tarasie siedzi kilka kobiet, plotkują. Na nasz widok gospodyni
wstaje pośpiesznie i wita nas serdecznie. Dwie z kobiet okazują się
wspólniczkami Judy. Sklep, który odkryliśmy godzinę temu to
właśnie ich interes. Delektujemy się słoneczną pogodą i
rozmawiamy z nimi. Pytają o Polskę i nasze dotychczasowe wrażenia.
Halley najmłodsza z siedzących tu dam
intryguje nas najbardziej. Wygląda na około 20 lat. Ma długie
brązowe włosy i ładną twarz. Poza podkreślonymi na czerwono
ustami nie ma make-upu. Krótka przewiewna sukienka i kowbojki
uwydatniają jej dziewczęcą urodę. Opowiada nam o swojej podróży
do Niemiec i chęci powrotu do Europy. W rozmowie wspomina, że za
tydzień udziela ślubu.
- Jak to możliwe, że udzielasz
ślubu? - dopytuję, myśląc, że źle ją zrozumiałam.
- moja koleżanka wychodzi za mąż.
Ja prowadzę ceremonię. Mam już nawet przygotowaną przemowę –
odpowiada mi.
- czyli jesteś wodzirejem? – nie
daję za wygraną.
- Prowadzę ceremonię – tak jak
ksiądz.
- Ale jak to możliwe? - robię
wielkie oczy. Skończyłaś jakąś specjalną szkołę, albo kurs?
- Zapisałam się na listę na
stronie internetowej i mogę legalnie udzielać ślubów. Wszystkim
powtarzam, jeżeli masz 10 minut, wejdź na odpowiednią stronę,
zarejestruj się i masz dodatkowe źródło utrzymania. Ja
dowiedziałam się o tej stronie od Romana. A tak przy okazji to on
jest Polakiem.
- Ile udzieliłaś ślubów jak do
tej pory?
- To będzie moja trzecia ceremonia.
Judy widzi moje szczere zdziwienie i
powtarza dwukrotnie: „Only in America” (tylko w Ameryce”)
Kiedy Allen wraca z pracy jemy kolację.
Najlepsza kolacja, jaką mieliśmy w Ameryce: enchiladas, świeża
szpinakowa sałatka i ziemniaki w mundurkach, a na deser pyszne
ciasto sernikowe ze spodem zrobionym z masła orzechowego. Allen,
przystojny kowboj ze śnieżnobiałym uśmiechem, jak co dzień
ciężko pracował na swoim ogromnym rancho. Ma w posiadaniu kilka
tysięcy sztuk bydła. Krowy mięsne to jego całe życie i ulubiony
temat rozmowy.
Zostajemy ulokowani w osobnym domku,
który jeszcze sto lat temu był jednoklasową szkołą, a obecnie
został przekształcony w malutki bed&breakfast (pokoje
gościnne). Urządzony z pamięcią o pierwotnym przeznaczeniu
wykorzystuje w wystroju tablice lekcyjne, dzwonek i starą ławkę.
Bardzo nam się tutaj podoba. Jutro rozejrzymy się dokładniej.
Teraz idziemy spać.
Nasza szkoła |
Widok z werandy |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz