Budzimy się na jakimś parkingu. Jest
cicho, chociaż już prawie dziewiąta. Niedziela. Wczoraj późnym
wieczorem próbowaliśmy znaleźć jakąś dobrą miejscówkę.
Ciągle nam coś nie pasowało. Mijały kolejne kilometry. Kiedy
przebiegła nam rodzinka jeleni tuż przed maską, już nie
zastanawialiśmy się długo, tylko w najbliższym miasteczku
zjechaliśmy za stację benzynową i na parkingu pocztowym zaczęliśmy
lokować się do spania. Wyglądam przez okno. Typowe małe
miasteczko. Dwie stacje benzynowe obok siebie, kilka drewnianych
sklepów, bar i drive-in z kawą (czyli jak w McDonaldzie) –
podjeżdżasz pod kasę – zamawiasz poranną kawę, ciasteczko i
odjeżdżasz. Ustawiła się kolejka 5 pick-upów. Idziemy umyć zęby
na stację benzynową, pakujemy się i ruszamy w dalszą trasę.
Śniadanie w Avenue Cafe w miasteczku Miranda |
W miasteczku Miranda, tuż przed
Humbold State Park (park stanowy) zatrzymujemy się na śniadanie.
Bierzemy standard: jajka, bekon, grzanki i kawę.
- nawet trochę kawy czuję w tej kawie!! - zakrzyknęła niemal Ela
- i trochę pachnie kawą – dodał Witek. Najlepsza kawa jaką piłem do tej pory w Ameryce.
Oglądamy przydrożny cmentarz. Początkowo myślimy że to cmentarz zwierzęcy - ale szybko się reflektujemy
Delektujemy się kawą i resztą
śniadania. Wszystko jest pyszne. W dużo lepszym humorze, leniwie
rozciągając się, wsiadamy do samochodu. Ruszamy w stronę Redwood
National Park z najwyższymi drzewami na świecie, które osiągają
nawet 100 metrów wysokości. Wiecznie zielone sekwoje pojawiają się
już w parku stanowym przez który właśnie przejeżdżamy. Tuż
obok widzimy reklamę – drzewo, przez które można przejechać
samochodem – ogrodzone płotem i bramka wjazdowa – przyjemność
zrobienia sobie zdjęcia z niecodziennym drzewem i przejazdu 5$.
Patrzymy na siebie i wiemy, że to niewarta inwestycja. Patrzę na
mapę i widzę intrygującą nazwę – zaginiona latarnia. Moja
ciekawość jest coraz większa. Może trzeba zmienić nieco plany i
poszukać tej latarni. Skręcamy w lewo na zachód i lasem
Rockefellera dostaniemy się na wybrzeże. Okazuje się, że droga
przez las nie jest prosta. Serpentyny i przewyższenie – a przez
las trzeba przejechać 37 mil. Dobrze, że nie powiedziałam Witkowi,
że to tak daleko – bo na pewno by się nie zgodził. Na jego
pytanie – czy daleko jeszcze – macham tylko głową i odpowiadam,
że już pewnie nie daleko. Próbuję zainteresować go historią
tego lasu.
- A wiesz czemu ten las nazywa się lasem Rockefellera?
- Nie mam pojęcia
- To na cześć Johna Rockefellera Juniora, który będąc pod ogromnym wrażeniem tego pradawnego lasu wyłożył kilka milionów dolarów na wykupienie tej ziemi od prywatnej firmy i ustanowienie tu parku stanowego – referuję. Było to w 1931 roku
- daleko jeszcze? - hamulce mi się zagrzeją – niepocieszony Witek pyta ponownie
Przestaje jednak pytać, kiedy widzi
niesamowitą scenerię lasów z punktów widokowych.
Hilary, Patrycja, Aneta, Ela i Ania |
- Daleko jeszcze do tej latarni? - pyta Witek. Nie mamy już za wiele benzyny.
Spoglądam na mapę i stwierdzam –
może być ciężko. Ta cieniutka droga ciągnie się wybrzeżem i nie widzę tu żadnej
stacji benzynowej - Wzdycham ciężko.
W poszukiwaniu latarni |
Przed nami wioska.
Trzeba się dowiedzieć, gdzie tu można zatankować i jak dojechać
do latarni. Zatrzymujemy się przy domu. W ogródku pracuje
mężczyzna, cały wytatuowany. Pytam o drogę do latarni i
stacji benzynowej. Kiedy ten dowiaduje się, że mamy benzyny tylko na 80
mil doradza nam, żebyśmy zatankowali w centrum, bo może nas
spotkać przykra niespodzianka jeżeli tego nie zrobimy. Jedziemy do
centrum. To centrum to pustkowie z takim trochę większym
sklepikiem. W środku kilka regałów z jedzeniem, chemią, część
jadalna, wypożyczalni filmów, obok mała poczta. Na zewnątrz 2 stare, wysłużone
dystrybutory. Przed sklepem stoją trzy samochody. Wchodzę do środka
i chcę przedpłacić za tankowanie. Młoda dziewczyna z rzędem
dużych białych zębów i czapką na głowie uśmiecha się tylko i
mówi, że możemy zapłacić po tankowaniu i ostrzega, że benzyna
jest tu droga (1 galon za 4.50$). Nie potrafimy zatankować. Nie mamy
pojęcia jak ten dystrybutor działa. Wracam na stację. Dziewczyna
uśmiecha się ponownie i niczym niestropiona prosi swojego klienta,
który stoi w kolejce, aby popilnował jej sklepu i wychodzi tuż za
mną. Doradza zatankować 5 galonów i kręci coś drążkiem przy
dystrybutorze. Paliwo leci, jesteśmy uratowani.
- chodźcie zobaczyć ten sklep. Wygląda jak wyciągnięty żywcem z przystanku Alaska, a ta dziewczyna wygląda jak Hilary Swank – wołam do Witka i Eli.
Gdzie ta latarnia?
Idziemy wszyscy i przechadzamy się z
podziwem po sklepie. Ktoś nas zaczepia i pyta skąd jesteśmy. Kiedy
mówię, że z Polski, nasza Hilary szybko wybiega ze sklepu pomimo
że klienci czekają. Nie wiemy o co chodzi. Za chwilę wraca z
kobietą około 65 lat. Ta uśmiechnięta od ucha do ucha pani odzywa
się do nas. Jestem Patrycja. Moja babcia była Polką. Mówi to po
polsku z niewielkim akcentem amerykańskim. Robimy wielkie oczy.
Przytula się do nas i wita serdecznie.
- Tu nigdy nie było żadnych Polaków. W końcu mogę z kimś porozmawiać. Moja babcia przybyła do Ameryki kiedy miała 16 lat i mieszkała tu całe życie, tak jak moja matka i ja. Jak to dobrze usłyszeć polski język - Wzruszona opowiada o rodzinie i swoich losach.
Witek zatrzymaj się. Ktoś łapie stopa
Jesteśmy wzruszeni, rozmawiamy z nią
przez dłuższą chwilę, ale musimy jechać dalej. Do latarni
skręcamy w szutrową drogę. Trochę to dla mnie podejrzane.
Jedziemy kilka kilometrów i nagle naszym oczom przedstawia się
Pacyfik i wpadająca do niego rzeka.
Wspinamy się coraz wyżej i
wyżej. Widok plaży i oceanu jest oszałamiający. Latarni w dalszym
ciągu nie widać.
Czasu mamy coraz mniej. Musimy zawracać, ale
jedziemy jeszcze na samotną plażę, która widzimy z góry.
Ania
wbiega do lodowatej wody, zbiera kamienie. Robimy zdjęcia i
wygłupiamy się. Jedyna droga powrotu prowadzi nas w bardzo wysokie
góry.
Widoki są nie do opisania. Wjeżdżamy niemal w chmury. Gdy
jesteśmy z powrotem w dolinie, jest już ciemno. Omijamy prawą stroną Park
Narodowy Redwood i podążamy stanową autostradą I-5 w kierunku
Oregonu. Być może najwyższej sekwoi nie widzieliśmy, ale
dzisiejszego dnia nikt z nas nigdy nie zapomni.
Pięknie!
OdpowiedzUsuńCzytam i zachwycam się ;-)
Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń