Ruszamy na północ. Chcemy dzisiaj
znaleźć kemping, wykąpać się i odpocząć. Santa Barbara to nasz
pierwszy przystanek. To jedno z najpiękniejszych miast nadbrzeżnych
na świecie. Z jednej strony majestatyczne góry, z drugiej
spektakularne plaże. Występuje tu bardzo niewiele dni deszczowych w
roku, panuje klimat śródziemnomorski. Samo miasto jest często
przedstawiane w ulotkach reklamowych jako „Amerykańska Riwiera”.
Mamy tym razem mniej szczęścia. Pada deszcz. Nasza nawigacja
pokazuje nam kilka kempingów w okolicy. Najbliższy jest 5 mil od
centrum.
Kierując się wskazaniami GPS nasz van podjeżdża w coraz
wyższe partie górskie, droga zwęża się do jednego pasa. Szukamy
kempingu ale nie możemy go namierzyć. Okazuje się, że jesteśmy w
parku stanowym, a na tablicy informacyjnej dostrzegamy napis:
„Painted Cave” (malowana jaskinia). Na tyle nas to intryguje, że
zatrzymujemy się na wąskim poboczu, ubieramy przeciwdeszczowe
kurtki i udajemy się w kierunku jaskini. Jaskinia jest zamknięta.
Za kratą można zobaczyć malowidła w postaci kolorowych symboli i
wzorów, które pokrywają jedną ze ścian i sufit. Kolory są
bardzo żywe. Rysunki zostały namalowane przez Indian Chumashi,
którzy zamieszkiwali te tereny od ponad 10 tys. lat.
Najprawdopodobniej miały one charakter religijny i miały skłaniać
istoty boskie do wpływania na sprawy ziemskie.
Mobilne kasyno - czemu nie! - Santa Barbara |
Painted Cave w Santa Barbara Historic State Park |
Temperatura spada. Wracamy na wybrzeże
i wybieramy następny kemping z naszej listy. Wjeżdżamy do centrum
miasta. Po przebyciu 4 mil, nawigacja oznajmia, że jesteśmy na
miejscu. Czyli gdzie? Wysiadamy z Elą i szukamy kempingu. Zamiast
tego znajdujemy starą misję hiszpańską. Pani przy kasie ze
zdziwieniem spogląda na nas i odpowiada, że coś nam się pomyliło.
Tu nigdy nie było kempingu. Nam się pomyliło? Raczej nawigacji coś
się przewidziało.
Latarnia morska w Santa Barbara |
Wracamy do Witka i lekko obrażona na
naszego GPSa proszę go o lepszą współpracę. Tym razem nawigacja
wykonuje dobrą robotę. Docieramy do prywatnego kempingu El capitan,
niedaleko plaży stanowej. Słońce wychodzi zza chmur. W recepcji
pani pyta skąd jesteśmy i czy wybieramy się do Santa Barbara.
- byliśmy dzisiaj – odpowiadam.
- a to mieliście pecha z pogodą. Jeszcze wczoraj była wspaniała pogoda – dodaje z uśmiechem. Deszczowych dni w ciągu roku jest nie więcej niż palców w jednej ręce.
Na molo w Santa Barbara
Płacę za miejsce kempingowe 50$ i
wychodzimy. Mamy plac wysypany piaskiem i grilla tuż obok. Parę
metrów dalej prysznic, basen z podgrzewaną wodą i jacuzzi. Raj, nie kemping. Postanawiamy jeszcze dzisiaj zrobić zakupy w pobliskiej miejscowości i
zatankować samochód.
W sklepie szukamy czegoś na
grilla. Ania upiera się na pluszowego misia, ale w końcu
poprzestaje na suszonej żurawinie. Pytam chłopaka przy stoisku
mięsnym, czy mają karty lojalnościowe, bo dostrzegam na niektórych
produktach podwójne ceny. Patrzy na mnie jak w obrazek i prosi, abym
powtórzyła pytanie. Powtarzam, a ten wskazuje palcem na żółty
automat. Idę tam, ale zamiast kart lojalnościowych są w niej karty
podarunkowe. Wracam i dalej drążę temat. On mnie wyraźnie nie
rozumie. W końcu zirytowana pytam:
- Nie rozumiesz po angielsku? Czy może mój angielski jest tak słaby, że nie możesz mnie zrozumieć?
- przepraszam, po prostu mam słaby słuch – odpowiada szybko.
- No jasne. Odwracam się i idę do kasy.
Po prawej mężczyzna uprawia coraz bardziej popularny sport stand-up paddle surfing - czyli facet stoi na desce surfingowej i macha wiosłem
Najwyraźniej jak tylko potrafię pytam
kasjerkę o tę cholerną kartę. Oddzielam wyraz od wyrazu. Pani
patrzy na mnie zdziwiona i mówi: Świetnie Cię rozumiem, nie musisz
tak literować.
Kamień spada mi z serca. No nareszcie.
Wypełniam formularz i z kartą w ręku – dumna ze zdobytego
trofeum wracam do mojej załogi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz