relacja z niedziela 05.05.2013
|
Ciekawe jak nam dzisiaj minie dzień?? |
Zapowiada się kolejny słoneczny dzień
w Seattle. Chcemy zrobić polskie śniadanie, ale mały sklepik z
europejskimi produktami jest otwarty od 12, więc poprzestajemy na
kiełbaskach, jajecznicy i owocach. Francine stawia przed nami słoik
z szatkowaną czerwoną kapustą. Patrzymy na nią zdziwieni i
tłumaczymy, że kapusta lepiej nadaje się jako dodatek do obiadu.
|
Targowisko - Public Market |
Oprócz Francine dołącza do nas
Vernetta. Zaopatrujemy się w butelki z wodą i ruszamy w miasto.
Udajemy się na słynny Pike Place Market. Niegdyś targ rybny, gdzie
można było kupić ryby prosto z kutra, dzisiaj oblegane przez
turystów dwupiętrowe targowisko pełne lokalnych produktów, ale
też pamiątek, małych księgarni, stoisk z jedzeniem i piciem.
Mieszkańcy omijają to miejsce szerokim łukiem.
|
Ania wcina drożdżówkę |
Jest tu drogo i
tłocznie. Podobają się nam galeryjki i niektóre sklepy z
używanymi płytami i książkami. Wychodzimy poza zadaszoną część
i oglądamy stoiska z kwiatami i budki z egzotycznymi przysmakami.
Przy stoisku z rybami i owocami morza jest gwarno. Młodzi sprzedawcy
podśpiewują głośno za każdym razem, gdy dostaną napiwek. Gdy
mijamy stoiska z owocami daję się namówić na spróbowanie
gruszek, które wyglądają bardzo apetycznie. Kupuję 5 sztuk i
jestem zdziwiona gdy za gruszki i kiść bananów płacę prawie 20$.
Cena za funt (czyli niecałe pół kilo) 3$ + podatek. Najdroższe
gruszki w moim życiu. Przypomina mi się najdroższy parking w moim
życiu, za który zapłaciliśmy 26$ za cały dzień (Seattle).
|
Targ rybny |
|
Stragany z warzywami i owocami |
Ania wcina drożdżówkę, a my
zauważamy Starbucksa. To pierwszy Starbucks na świecie. Starbucks
jak Starbucks, ale kolejka przynajmniej godzinna. Przed kawiarnią
ustawił się zespół. Grają, tańczą i śpiewają irlandzkie
piosenki czekając na datki.
Francine woła mnie na bok:
|
Gumowa ściana |
|
Post Alley |
Idziemy coraz bardziej zaciekawieni.
Nagle naszym oczom ukazuje się wąska uliczka. Domy po obu stronach
oblepione są gumami do życia. Na ścianach występują wszystkie
kolory tęczy. Turyści doklejają kolejne. Uważam, żeby niczego
nie dotknąć. Ania jest zafascynowana wzorami na ścianach i chce
koniecznie ich dotknąć. Musimy ją pilnować, żeby nie
zrealizowała swojego planu.
Przemieszczamy się do portu. Przy
przystani 57 znajduje się ogromne koło widokowe, mijamy je i
szukamy restauracji. Vernetta zaprasza nas do słynnego lokalu Ivara
Feedinga, gdzie sprzedawane są fish and chips (czyli ryba z
frytkami). Na zewnątrz ustawione są stoliki, a między nimi
urzęduje banda mew, czekających na resztki. Są hałaśliwe i
bezczelne. Miejsce to cieszy się popularnością wśród
mieszkańców. W dzieciństwie w niedzielne południe Francine z
rodzicami przychodziła tu na lunch i spacer. Powoli wracamy na
parking.
|
Strażacy w Seattle |
Witek dostrzega jednostkę straży
pożarnej. Ogląda przycumowane łódki i statki gaśnicze. Jest
zafascynowany. Vernetta nie myśląc długo, obchodzi jednostkę
dookoła i kiedy za ogrodzeniem dostrzega strażaka siedzącego na
krześle, relaksującego się z książką w ręku, swoim donośnym
wewnętrznym głosem krzyczy do niego:
Hello, strażaku. Mamy tu strażaka
z Polski. Proszę zejść na dół i nam otworzyć.
Patrzę na nią z niedowierzaniem. Za
chwilę brama się otwiera i wychodzi kilku mężczyzn. Uśmiechają
się i podchodzą do nas. Witek wymienia z nimi poglądy. Zadaje im
kilka pytań, robi
zdjęcia. Zbiera się coraz większa
grupka ludzi. Wszyscy chcą sobie zrobić zdjęcie ze strażakami.
Przyzwyczajeni do tego strażacy, uśmiechają się grzecznie i
odpowiadają na pytania. Strażak to zawód zaufania społecznego.
Każdy mały chłopiec w Ameryce chce być strażakiem lub kowbojem.
|
Statki gaśnicze w Seattle |
Francine ponownie ciągnie mnie za
rękę, żeby mi coś pokazać. Wchodzimy do dużego sklepu. Jest tu
bardzo dziwnie. Na ścianach wiszą maski, wypchane zwierzęta,
wszędzie pełno rupieci najróżniejszego kalibru. Między
magicznymi przedmiotami, leżą skóry, indiańskie rzeźby, obrazy.
Na końcu długiego sklepu stoją 3 gabloty. W środkowej leżą
skurczone ludzkie głowy. W pozostałych dwóch stoją zasuszone
ludzkie ciała. W jednej jest mumia Sylwester, a w drugiej Sylvia.
Patrzę na to zahipnotyzowana.
Co to jest? - pytam mojej
towarzyszki.
To ciała znalezione na pustyni
przez traperów wiele lat temu. Dostarczyli je tutaj. Sklep Ye Olde
Curiosity istnieje od 1889 roku i jest obecnie prowadzony przez
czwartą generację rodziny. Od najdawniejszych czasów sklep
specjalizuje się w najdziwniejszych, egzotycznych przedmiotach,
które przywozili podróżnicy z całego świata. Do tej pory
właściciele kupują dzieła bezpośrednio od Indian.
|
Skurczone głowy w Ye Olde Curiosity shop w Seattle |
|
Sylvia w Ye Olde Curiosity shop |
Pogoda jest tak piękna, że nie
pozostaje nam nic innego, niż zakończenie go na plaży i spacer
nadbrzeżem. Ania natychmiast namierza plac zabaw i już jej nie ma,
a z nią Witka. Dziewczyny wygrzewają się na słońcu, moczą nogi
w lodowatym oceanie i przyglądają się grupce bardzo otyłych
nastolatków, którzy próbują grać w piłkę.
|
Parking dla łódek |
|
Przystań jachtowa w Seattle |
Wieczór kończy się przy wódeczce i
winie. Oglądamy albumy o Polsce i Washingtonie.
|
Pogawędki przy winie: Francine, Aneta i Vernetta |
Ps. Dzięki Francine za albumy.
Jesteśmy wdzięczni.
|
Tak się dzisiaj bawiliśmy |
Wszystko super !
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem co u Lindy ;-)
Czekam na relację. Buziaki
Aga