niedziela, 12 maja 2013

LOTNIKIEM BYĆ!


relacja z piątek 03.05.2013

Galeria Wilsona w Muzeum Lotnictwa w Seattle
Jesteśmy w Seattle, na obrzeżach miasta. Jest wcześnie. Umówiliśmy się z Francine, naszą przyjaciółką, że przyjedziemy wieczorem. Postanawiamy wykorzystać czas, który nam pozostał i wybieramy Muzeum Lotnictwa - jedno z najlepszych na świecie. Gdy podjeżdżamy na parking, od razu zauważamy Red Barn (czerwona stodoła) – jest to historyczna siedziba firmy Boeing.

Aeroplan braci Wright
Kupujemy bilety (18$ - dla dorosłych) i otrzymujemy papierowe bransoletki, a Ania pieczątkę. Pierwsza ogromna przeszklona hala nazwana Galerią Wilsona zawiera około 40 samolotów, od odtworzonego najstarszego aeroplanu, którym jeden z braci Wright przeleciał 40m, poprzez helikoptery z czasów wojny w Wietnamie, aż po nowocześniejsze modele naszych czasów.

Ela w samolocie pilotażowym
Motorem napędowym rozwoju lotnictwa były nie tyle potrzeby militarne, ale zapotrzebowanie na szybki transfer informacji. W 1830 przekazanie listu z San Louis na wybrzeże trwało 6 miesięcy. Trzydzieści lat później zajmowało to 21 dni przy pomocy szybszych powozów. W 1860 szybkie konie pocztowe były w stanie przewieźć nowiny na tej samej trasie w 6 dni, ale prawdziwy postęp przyszedł wraz z rozwojem lotnictwa. W 1931 roku samoloty pocztowe dostarczały pocztę z wybrzeża wschodniego na zachodnie w 28 godzin.

Helikopter z czasów wojny w Wietnamie
Każdy z nas siada w samolotach treningowych, na których ćwiczą młodzi adepci szkół lotniczych. Ania niemal znika za szybą samolotu. W innej części muzeum zwiedzamy wnętrze rakiety. Jeden z wolontariuszy, którzy opiekują się zwiedzającymi opowiada o życiu w rakiecie, o problemach jakie napotykają astronauci i jak sobie radzą. Widzimy wysuwane łóżka i jedzenie w tubkach. Nasz przewodnik, weteran wojenny, kiedy rozpoznaje w nas Polaków, nie omieszka wspomnieć o swojej dziewczynie, pięknej Polce, którą poznał w czasie wojny. Zamyśla się na chwilę. Nie przeszkadzamy mu więcej i przesuwamy się dalej. 

Ania też chce być pilotem
W galerii Billa i Moya Leara można podziwiać stację kosmiczną z łazikiem i zapoznać się historią podbojów kosmicznych. Na pierwszym piętrze kierujemy się w stronę wieży kontrolnej. Na monitorze widać morze malutkich samolocików, każdy porusza się w inną, sobie tylko wiadomą stronę. Praca nawigatora to ogromna odpowiedzialność. Zapanowanie nad tym całym bałaganem – nie zazdroszczę. Ania chwyta za telefon i wsłuchuje się w tajemnicze informacje, które dochodzą do kontrolerów.

Wieża kontrolna
Jesteśmy już zmęczeni, ale przechodzimy przez przeszklony most na drugą stronę, aby zobaczyć wnętrze samolotu prezydenckiego – pierwszego jeta. Wnętrze bardzo wygodne, składane łóżko, salon z sofami i stolikami, gabinet z telefonami. Wygodnie i elegancko. Kiedy wychodzimy z samolotu Witek udaje prezydenta i macha do tłumu w dole. OK. Tłumu nie ma, ale Witek musiał sobie wyobrazić, ogromną rzeszę fanów – bo macha z coraz większym zaangażowaniem.

Witek czuje się jak Prezydent
Ostatni punkt naszej wizyty to wizyta w części poświęconej Boeingowi. Firma zapoczątkowała loty pasażerskie na szeroką skalę. Oglądamy film w kinie, jak składany jest Boeing 747. W przyśpieszonym tempie widać, jak poszczególne podzespoły układają się w całość. Imponujące. Szkoda, że nie wyszło im z dreamlinerami.

Jest coraz później. Przemierzamy całe miaso aby dotrzeć do domu Francine. Mamy adres, więc wpisujemy adres do nawigacji i podążamy za naszym głosem. Jesteśmy w Mountlake Terrace – 14 mil na północ od Seattle. Parkujemy. Pukamy, nikt nie otwiera, okna pozasłaniane, cisza.
  • Może Francine jest jeszcze w pracy. Pojedźmy na plac zabaw. Ania się pobawi, a my zgramy sobie zdjęcia z dzisiejszego dnia – stwierdzam.
  • Dobry pomysł – zgadzają się wszyscy
Eli podoba się astronauta
Na placu Ania bawi się z japońskimi dziećmi, chociaż ich nie rozumie, biega za nimi i jest zadowolona.
Wracamy za godzinę i ponownie pukamy w drzwi. Adres się zgadza, ale nikt nie otwiera nam drzwi. To dziwne. Ela zauważa pajęczynę na dole, a ja zaglądam przez okno i widzę pustkę. Nie ma żadnych mebli, nikt tu nie mieszka.
  • może źle spisałaś adres – Ela patrzy na mnie znacząco.
  • nic z tego nie rozumiem – odpowiadam.
Jedziemy pod McDonalda, to jedyne pewne miejsce z bezprzewodowym internetem. Podczas gdy Ela i Witek przyglądają się nie najchudszym Amerykanom zjadającym swoje wielkie hamburgery i frytki, ja sprawdzam adres. Zgadza się, adres jest poprawny. Jest tam co prawda dodane na końcu przy numerze C6, ale cała reszta się zgadza. Jedziemy z powrotem. Pytam sąsiada. Pokazuje na ten sam dom, który przed chwilą odwiedziliśmy. Jedziemy wyżej i widzimy domki bliźniaki, które na budynkach mają oznaczenia A, dalej B. Ta ulica to jednak nie nasza ulica. Pytam młodzieńca, który wyciąga swoje zakupy z samochodu. Wygrzebuje z kieszeni swojego iphona i za chwilę już wiemy gdzie mamy jechać. Skręcamy i kilka zakrętów dalej znajdujemy nasz domek. Francine otwiera drzwi od razu i zdziwiona patrzy na nas.
Witek pozazdrościł Eli i chce być astronautą
  • Jak wy tutaj trafiliście? Czekałam na telefon, żeby po Was gdzieś wyjechać. Jak Wam się to udało?
  • Z pewnością siebie odpowiadam, że bez problemu znaleźliśmy jej dom.
Sedes astronautów - no comment!
Jej dom, chociaż ona twierdzi, że to mieszkanie jest przytulny i całkiem spory. Na parterze znajduje się duży salon z tarasem, aneks kuchenny i toaleta. Na pierwszym piętrze 3 sypialnie i duża łazienka. Na ścianie wisi polski orzeł, od razu robi nam się cieplej pod sercami.

Francine ma polskie korzenie. Jej babcia i dziadek przybyli z Polski do Ameryki na początku XX wieku. Wincenty przybył pierwszy, a po roku Franciszka przypłynęła na statku z ośmiomiesięczną córeczką. Według rodzinnej legendy babcia wyrzucała brudne pieluchy za burtę, bo nie wiedziała co z nimi robić. Franciszka pochodziła z wyższych sfer, podczas gdy dziadek był prostym chłopem. Rodzina babci nie chciała zgodzić się na ślub. Młodzi uciekli za Ocean, aby rozpocząć życie od nowa. Babcia z kartką z miejscem docelowym przewieszonym przez szyję podróżowała kilka dni pociągiem, aby dołączyć do męża. Dziadek Wincenty był drwalem i zajmował się obróbką drewna. Wkrótce pojawiły się kolejne dzieci. Babcia nigdy nie nauczyła się angielskiego. Francine pamięta, jak w dzieciństwie babcia próbowała uczyć jej polskiego, a ona jej angielskiego. Franciszka nigdy nie wróciła do Polski, ale zawsze tęskniła za swoją ojczyzną.
W domu jest wiele pamiątek po babci, stare zdjęcia, bibeloty. W naszej sypialni jest zdjęcie starej, chudej kobiety w chuście. To właśnie Franciszka.

Kiedy rozgaszczamy się na dobre, zagląda do nas Vernetta. To przyjaciółka i jednocześnie sąsiadka Francine. Miałam okazję ją wcześniej poznać, więc cieszę się na jej widok. Plotkujemy i nadrabiamy stracony czas. Francine cieszy się bardzo z żubrówki, którą jej podarowaliśmy. To jej ulubiona wódka. Planujemy jutrzejszy dzień. Zapowiada się, że będzie on wspaniały.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

NOWE ŻYCIE SZACHOWNICY

Jaskinia Szachownica Fundacja Speleologia Polska angażuje się w wiele pożytecznych projektów. Jednym z nich jest dokumentacja jaskini...