sobota, 18 maja 2013

TYLKO W AMERYCE !!

relacja z czwartku i piątku 09.05 – 10.05.2013

Rano budzimy się wcześnie i zabieramy się za sałatkę jarzynową. Naomi przygotowała wszystkie składniki. Kroimy z Elą jarzyny. Wyciągamy ze zlewu seler naciowy – trochę jesteśmy zdziwione.

- przecież chciałyście „celery” - patrzy na nas Naomi.

Okazuje się, że „celery” to jest seler (tak jak mnie uczyli w szkole) – tylko że naciowy. Seler korzeniowy, o który nam chodziło, to „celeriac”.

Sałatka jest dobra, nawet bez selera. Naomi skrupulatnie zapisuje przepis i obserwuje nas podczas pracy. Jest bardzo dobrą kucharką. Ten przepis dołączy do swojej kolekcji zdobyczy kulinarnych.

Po śniadaniu jedziemy na plac zabaw. To nie jest zwykły plac zabaw. W całości został ufundowany i wybudowany przez mieszkańców Port Angeles. Dzieci brały udział w projektowaniu. Ogromna ilość tuneli, zjeżdżalni i przeróżnych przeszkód bardzo podoba się Ani. Mogłaby bawić się tu do wieczora. Każde urządzenie na placu jest oznaczone tabliczką sponsora. Na kafelkach są odbite kolorowe ślady rączek i nóżek, podpisane imionami dzieci.

Pożegnalne zdjęcie na placu zabaw
Do Prairie City mamy 570 mil. Wybieramy malowniczą trasę wzdłuż rzeki Kolumbia. Mająca 2000 km rzeka ma swoje źródło w Kanadzie, a wpływa do Pacyfiku w mieście Astoria w stanie Oregon.. Ostatni odcinek rzeki oddziela stan Washington od Oregonu.

Piszę dla Was relację
Ela prowadzi samochód, Witek jest nawigatorem. Ja siedzę z tyłu, zabawiam Anię, a w wolnym czasie obmyślam plan działania na najbliższe dni.

Nad brzegiem jeziora jemy kolację
Po nocnym odpoczynku zbliżamy się do Pendleton (Oregon). Miasteczko znane jest z corocznej ważnej imprezy rodeo. Wszystko zdaje się tutaj nawiązywać do westernowego stylu życia. Nawet w McDonaldzie tabliczka na toalecie męskiej i żeńskiej zamiast „ladies” i „gentlemen” wskazuje „cowboys” i „cowgirls”.

Kierujemy się na drogę 395 i przemieszczamy na południe. Rozległe prerie i pasące się bydło to nasz widok przez najbliższe sto mil. Nieliczne, bardzo malutkie miasteczka mijane po drodze dają możliwość zatankowania lub zakupu kawy. Kilka budynków po obu stronach głównej drogi – to centrum. Stacja benzynowa to przeważnie punkt informacyjny i miejsce spotkań dla lokalnej ludności.

W McDonaldzie obserwujemy transport jedzenia wprost do zamrażalki
Do Prairie City dojeżdżamy około godziny 17. W pierwszej kolejności jedziemy zobaczyć dom, w którym kilka lat temu mieszkałam i pracowałam. Przed domem tabliczka z adresem agencji nieruchomości. Dom jest wystawiony na sprzedaż. Niezamieszkany salon, pusta kuchnia, gołe ściany i odpryskująca farba nie przypominają niegdyś tętniącego życiem domu, gdzie goście przyjeżdżali odpocząć i chłonąć otaczającą przyrodę. W chorym ciele brakuje duszy. Mam nadzieję, że znajdzie się pasjonata, który kupi tą ziemię i tchnie nowe życie w tą wspaniałą wiktoriańską posiadłość.

Dom, w którym kiedyś mieszkałam
W centrum miasteczka zamknęły się 2 sklepy. Na ich miejsce powstała nowa restauracja meksykańska i sklep z dekoracjami, ubraniami i kawiarnią w jednym. Sklep jest zamknięty. Oglądamy wystawy sklepowe.

Mural na ścianie w Prairie City
-  Założę się, że to miejsce należy do Judy – mówię. Linda opowiadała mi, że Judy otworzyła z przyjaciółkami sklep. Te piękne dekoracje to musi być jej robota.

Zaraz się przekonamy, a tymczasem pokonujemy ostatnie 12 mil i podjeżdżamy pod dom Judy i Allena. Na tarasie siedzi kilka kobiet, plotkują. Na nasz widok gospodyni wstaje pośpiesznie i wita nas serdecznie. Dwie z kobiet okazują się wspólniczkami Judy. Sklep, który odkryliśmy godzinę temu to właśnie ich interes. Delektujemy się słoneczną pogodą i rozmawiamy z nimi. Pytają o Polskę i nasze dotychczasowe wrażenia.

Halley najmłodsza z siedzących tu dam intryguje nas najbardziej. Wygląda na około 20 lat. Ma długie brązowe włosy i ładną twarz. Poza podkreślonymi na czerwono ustami nie ma make-upu. Krótka przewiewna sukienka i kowbojki uwydatniają jej dziewczęcą urodę. Opowiada nam o swojej podróży do Niemiec i chęci powrotu do Europy. W rozmowie wspomina, że za tydzień udziela ślubu.

- Jak to możliwe, że udzielasz ślubu? - dopytuję, myśląc, że źle ją zrozumiałam.
- moja koleżanka wychodzi za mąż. Ja prowadzę ceremonię. Mam już nawet przygotowaną przemowę – odpowiada mi.
- czyli jesteś wodzirejem? – nie daję za wygraną.
- Prowadzę ceremonię – tak jak ksiądz.
- Ale jak to możliwe? - robię wielkie oczy. Skończyłaś jakąś specjalną szkołę, albo kurs?
- Zapisałam się na listę na stronie internetowej i mogę legalnie udzielać ślubów. Wszystkim powtarzam, jeżeli masz 10 minut, wejdź na odpowiednią stronę, zarejestruj się i masz dodatkowe źródło utrzymania. Ja dowiedziałam się o tej stronie od Romana. A tak przy okazji to on jest Polakiem.
- Ile udzieliłaś ślubów jak do tej pory?
- To będzie moja trzecia ceremonia.
Judy widzi moje szczere zdziwienie i powtarza dwukrotnie: „Only in America” (tylko w Ameryce”)

Kiedy Allen wraca z pracy jemy kolację. Najlepsza kolacja, jaką mieliśmy w Ameryce: enchiladas, świeża szpinakowa sałatka i ziemniaki w mundurkach, a na deser pyszne ciasto sernikowe ze spodem zrobionym z masła orzechowego. Allen, przystojny kowboj ze śnieżnobiałym uśmiechem, jak co dzień ciężko pracował na swoim ogromnym rancho. Ma w posiadaniu kilka tysięcy sztuk bydła. Krowy mięsne to jego całe życie i ulubiony temat rozmowy.

Widok na Góry Truskawkowe 

Zostajemy ulokowani w osobnym domku, który jeszcze sto lat temu był jednoklasową szkołą, a obecnie został przekształcony w malutki bed&breakfast (pokoje gościnne). Urządzony z pamięcią o pierwotnym przeznaczeniu wykorzystuje w wystroju tablice lekcyjne, dzwonek i starą ławkę. Bardzo nam się tutaj podoba. Jutro rozejrzymy się dokładniej. Teraz idziemy spać.  

Nasza szkoła
Widok z werandy


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

NOWE ŻYCIE SZACHOWNICY

Jaskinia Szachownica Fundacja Speleologia Polska angażuje się w wiele pożytecznych projektów. Jednym z nich jest dokumentacja jaskini...