wtorek, 7 maja 2013

SAN FRANCISCO - 2000 KALORII MNIEJ

Relacja z sobota 27.04.2013

Aneta, Ela, Ania
San Francisco wita nas mgłą, ale nie deszczem. Wjeżdżamy od południowej strony miasta. Samochód parkujemy na Lincoln Way, tuż obok Parku Golden Gate. Jest to na uboczu miasta. Parkowanie w centrum to wydatek rzędu przynajmniej 10$, nie mówiąc o tym, że trzeba najpierw ten parking znaleźć. Jest godzina 8.30. Każdy z nas ma odmienne oczekiwania co do San Francisco Ja chce zwiedzić dzielnicę hipisów Ashbury Haights. Ela chce zobaczyć most Golden Gate a Ania lwy morskie wylegujące się w dokach na nadbrzeżu 69. Witek marzy o amerykańskim śniadaniu.

Maszerujemy parkiem i co krok mijamy biegaczy. Młoda dziewczyna biegnie z psem, za nią przystojny chłopak bez koszulki, pot mu ścieka po plecach. Koszulkę trzyma w ręku.. Tuż obok biegnie para pchając wózek z małym bobasem w środku. Przechodzimy przez park i wspinamy się ulicą coraz wyżej. Dzisiaj czeka nas długi i wymagający spacer. Miasto położone jest na 40 wzgórzach co szybko poczujemy w nogach. Wzdłuż ulicy znajdują się małe kafejki, bary i restauracje ze zdrową żywnością. To nie zadowala Witka, szuka amerykańskiej restauracji . Obok chińskiego sklepiku, gdzie kupujemy owoce zauważamy małą restaurację z przyklejoną do szyby kartką A4 „Zestaw śniadaniowy – 3,60$ (do 10 rano)”. Spoglądamy na zegarek. Jest 9.30. Wchodzimy. Chuda, około 60 letnia Chinka z miłym uśmiechem podchodzi do nas z menu. Od razu zamawiamy reklamowane zestawy.

Mijamy co chwila biegaczy
Kucharz, wiecznie uśmiechnięty chińczyk przygotowuje wszystko na bieżąco. Amerykańskie typowe śniadanie składa się z 2 jajek i tartych podsmażonych ziemniaków. Do tego kiełbaski lub 2 paski bekonu bądź gruby plaster szynki. Z pieczywa natomiast mamy do wyboru toasty, mufinki, tosty francuskie lub pankejki (pancake - czyli grube naleśniki z syropem klonowym). Obowiązkowo do śniadania należy napić się kawy. Kelnerka podchodzi co jakiś czas i sprawdza, czy nie trzeba dolać. Kawa jest bardzo słaba, robiona w ekspresie przelewowym. To bardziej napój kawowy.

Restauracja zapełnia się bardzo szybko. Około dziesiątej nie ma już wolnego stolika, ludzie czekają przy wejściu aż coś się zwolni. W weekendy Amerykanie mają w zwyczaju jeść śniadanie w restauracji.

Gdy chcę skorzystać z toalety, muszę przejść przez kuchnię. Pozdrawiam kucharza. Smaży bekon na patelni i jednocześnie dogląda jajek. Uśmiech nie schodzi mu z ust.

Gdy wychodzę z restauracji i czekam na resztę mojej ekipy spoglądam jeszcze raz na drzwi wejściowe. Zauważam artykuł z gazety zachwalający ten lokal jako miejsce gdzie można zjeść prawdziwe amerykańskie śniadanie, a obok kolejna kartka o treści.
Odchodzimy na emeryturę. Dziękujemy za wszystko naszym  klientom

Na naszych oczach kończy się jakaś historia, stare miejsca odchodzą w zapomnienie.

Przemieszczamy się w okolicę Haights-Ashbury. To dzielnica, która objawiła się szerszej publiczności w drugiej połowie lat 60-tych Tutaj odbywały się wiece i marsze przeciwko wojnie w Wietnamie, mieszkali tu przedstawicieli kontrkultury, głównie muzycy, kontestatorzy rzeczywistości. Tutaj przyjeżdżali zbuntowani młodzi ludzie, żeby zmieniać świat. Jedną z takich osób była Janis Jopin, ikona pokolenia 68. Postanawiamy znaleźć dom, w którym mieszkała. Mamy adres, próbujemy przebić się przez labirynt uliczek. Wchodzimy na jedną z głównych ulic dzielnicy. To co nas natychmiast poraża to ogromna liczba bezdomnych młodych ludzi. Jedni pchają przed sobą wózki sklepowe wypchane starymi ciuchami, śpiworami lub kocami. Niektórzy siedzą na chodniku i żebrzą, jeszcze inni śpią w śpiworach – w miejscach gdzie jest kawałek wolnej przestrzeni. Są brudni, często zamroczeni, jakby nie obecni.

Sklep z hipisowskimi ubraniami

Muzyka lat 60-tych rozbrzmiewa na każdym rogu. Małe przytulne sklepiki zapraszają do środka, są antykwariaty z płytami i książkami, sklepy z hippisowskimi ubraniami, salony z tatuażami itd.
Mijamy coraz piękniejsze wiktoriańskie domy. Są dostojnie i przytulne zarazem. Chciałoby się w nich zamieszkać, a przynajmniej posiedzieć na schodach z kubkiem gorącej kawy. W końcu trafiamy na dom Janis Joplin. Nie wyróżnia się niczym od sąsiednich domów. Jest zamieszkany, obok stoi mały samochód.
Dom Janis Joplin
Przemieszczamy się bardziej do centrum, aby dojść do Union Square, reprezentacyjnego placu. Obserwujemy jeszcze większe nagromadzenie bezdomnych Są wszędzie. Siedzą na ławkach, rozmawiają, jedzą, ktoś dokonuje porannej toalety w fontannie. Ktoś grzebie w swoim wózku i układa w nim śpiwór. Za chwilę już wiemy skąd to zbiegowisko. Wolontariusze w pomarańczowych koszulkach z napisem SEVA rozkładają stoliki. Zaraz będą rozdawali ciepłą zupę i napoje.

Koniec dzielnicy Ashbury Haights - strefa wolna od narkotyków

Idziemy w stronę portu. Widzimy słynne cable cars (tramwaje linowe) ale kolejka chętnych nas odstrasza. Wybieramy własne nogi i pniemy się na strome wzgórze. Mijamy Chinatown, aby nareszcie we włoskiej dzielnicy zjeść lunch w postaci pizzy. Najlepsza pizza jaką jadłam w życiu. Ciasto cienkie i chrupiące, prosto z pieca. (szkoda tylko że taka droga – kawałek 4-5$)

Port pełen ludzi, kłębią się wokół doków. Obserwują lwy morskie, które leżą nieruchomo. Widać Alcatraz, za to most Golden Gate przykryła gęsta mgła i praktycznie nic nie widać. Spacerujemy wzdłuż wybrzeża. Kolejne drogie sklepy z pamiątkami i restauracje z niebotycznymi cenami. Na dłużej zatrzymujemy się przy wielkiej szybie, za którą piekarze w pocie czoła pieką bochenki chleba. Dziewczyna ze słuchawką przy uchu opowiada o piekarni, robi żółwie z ciasta i dyskutuje z przechodniami. Podoba jej się różowy kapelusz Ani. Ania jak zahipnotyzowana patrzy na powstające z ciastka zwierzątka. W głowie rodzi się nowy plan – „będę robić z babcią Manią i babcią Alą zwierzątka jak wrócę do domu”

Wiemy już na pewno, że powrót na pieszo do samochodu zajmie nam za dużo czasu. Wybieramy autobus nr 41 i szukamy przystanku, skąd odjeżdża. Kolejne 2 kilometry i jesteśmy na odpowiednim przystanku. Gdy siedzimy już w autobusie z biletami w ręku, aż podskakuję z wrażenia po jego obejrzeniu:

Wspaniała architektura 
  • przecież to bilet czasowy, mogliśmy wsiąść do jakiegokolwiek autobusu i podjechać na ten przystanek, albo inaczej skonstruować trasę powrotu.
  • Ela zmęczona i zrezygnowana odpowiada, chcąc mnie pocieszyć: wiesz ile spaliliśmy dzisiaj kalorii!!

    Od razu rozmarzyłam się o spodniach o jeden rozmiar mniejszych i uśmiech pojawił się na moich ustach.

    Cable Car
Lwy morskie na nadbrzeżu
Alcatraz w oddali
Chlebowe żółwie
Nie wiemy o co chodzi w tej grze, ale próbujemy naśladować miejscowych


Ania, Witek i Ela na nadbrzeżu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

NOWE ŻYCIE SZACHOWNICY

Jaskinia Szachownica Fundacja Speleologia Polska angażuje się w wiele pożytecznych projektów. Jednym z nich jest dokumentacja jaskini...