czwartek, 16 maja 2013

WAMPIRY Z DESZCZOWEJ KRAINY

relacja z środa 08.05.2013

Naomi i Joe robią nam niespodziankę i serwują polskie śniadanie. Jest jajko na twardo, kiełbasa, serek wiejski (ser biały w granulkach ze śmietaną), dobra mocna kawa i herbata. Brakuje jedynie chleba. Amerykanie nie hołubią pieczywa. Na stołach gości najczęściej chleb tostowy. W sklepach królują dmuchane jasne bułki i chleb, który z łatwością można ugnieść w kulkę.

Naomi od rana szuka produktów do polskiej sałatki jarzynowej, którą zaproponowaliśmy zrobić wczoraj wieczorem. Nasza gospodyni była rano w sklepie i przyniosła brakujące składniki. Próbowała znaleźć również ser biały na pierogi. Wizyta w kilku sklepach nic nie dała. Czeka jeszcze na telefon z delikatesów.

Pakujemy się na wycieczkę, gdy podekscytowana Naomi woła mnie i prosi o pomoc:

- Dzwoniła do mnie ekspedientka z delikatesów. Mają biały ser. Jedź ze mną. Sprawdzisz na miejscu czy ser jest odpowiedni.

Wsiadamy do samochodu i jedziemy do supermarketu z ekologiczną żywnością. W dziale serów pani podaje nam zafoliowaną kostkę. Spoglądam i od razu wiem, że to nie to, czego szukamy. Ser jest żółty. Spoglądam na szklaną gablotę . Lustruję wzrokiem wszystkie wystawione tam produkty Kilka z nich wyglądem przypomina ser biały. Sprzedawczyni otwiera kolejne sery i podaje do spróbowania. Po 7 próbce poddajemy się. Nie ma tu sera, który choćby w przybliżeniu smakował jak ser biały.

Wracamy do domu i za chwilę wyruszamy na podbój Parku Narodowego Olympic. Za około 56 mil wjeżdżamy do miasta Forks. Fani sagi „Zmierzch” od razu rozpoznają te deszczowe, zamglone miasteczko, gdzie mieszkała Bella Swan. Wszystko tu nawiązuje do filmu. Jest księgarnia Twilight i pensjonat Twilight. Ludzie przyjeżdżają tu specjalnie aby zobaczyć szkołę i inne budynki występujące w filmie. Dla najbardziej dociekliwych, przewodnicy mają w ofercie wycieczkę śladami wampirów.

Zostawiamy w tyle miasteczko i dojeżdżamy do rezerwatu Indian Quileute. W La Push, gdzie jesteśmy jest największe skupisko tych Indian. Mieszka ich miasteczku około czterystu. To wiele, gdyż całkowita ich liczba nie przekracza 2000. Plemię ma swój własny bardzo rzadki język, w którym nie występują głoski „m” i „n”. Indianie wierzą, że pochodzą od wilków. Stephanie Meyer wykorzystała i te fakty w swoich książkach. Przedstawiciele Quileute są ukazani jako wrogowie wampirów, którzy potrafią przybrać postać wilków.

Pierwsza plaża
Dojeżdżamy do pierwszej, najłatwiej dostępnej plaży. Pacyfik jest spokojny. Na plaży leżą szczątki drzew, obumarłe korzenie i gałęzie. Po mokrym piasku dostojnie przechadzają się kruki. Poszukują krabów, które co jakiś czas wyrzuca Ocean. Spacerujemy po plaży. Joe wyciąga lornetkę i wypatruje ptaków. Nad skałami krążą dwa bieliki amerykańskie. Jesteśmy podekscytowani.
Jeszcze nie nacieszyliśmy się widokiem bielików, kiedy Naomi krzyczy do nas.



- spójrzcie na Ocean. Widzę fontannę. Wieloryb tędy płynie. Teraz wszyscy uważnie wpatrujemy się w wodę.
- Jest - krzyczą Ela i Witek. Wieloryb ukazał kawałek swojego ciała i wyrzucił strumień wody do góry.

Podchodzimy bliżej brzegu i obserwujemy Ocean. Wieloryby migrują o tej porze na Alaskę. Co jakiś czas widzimy fontanny wody lub wynurzający się grzbiet. Jesteśmy szczęśliwi.

Plaża w La Push


Chcemy zobaczyć drugą plażę, która nie jest oznaczona i trudniej się do niej dostać. Pytamy miejscowych i wskazują nam drogę. Nie ma żadnego drogowskazu czy tablicy informacyjnej. Szlak prowadzi przez las, schodząc powoli ku wybrzeżu. Gdy opuszczamy szlak naszym oczom ukazuje się.... przepiękna, długa i szeroka plaża. Z Oceanu wystają samotne skały o które rozbijają się fale. Widok zapiera dech w piersiach. Nie dziwimy się, że firma Kodak, kręciła tu swoją reklamówkę. To wymarzone miejsce do robienia zdjęć. Jesteśmy podekscytowani. Biegamy i wygłupiamy się. Witek i ja wspinamy się na jedną ze skał i podziwiamy krajobraz z szerszej perspektywy. Jest cudownie.

Wapiti
Ostatnia część parku Olympic to las deszczowy. Z La Push kierujemy się w dalszym ciągu drogą 101, aby za niecałą godzinę skręcić w lewo w kierunku szlaków. W pewnej chwili Witek ostro hamuje. Tuż przed nami przechadza się grupa samic z rodziny wapiti (zwierzęta bardzo podobne do naszych jeleni). Zwierzęta spacerują środkiem drogi, wydają się zupełnie niewzruszone ludzką obecnością. Powoli mijamy je z bijącymi sercami.

Szlak, którym idziemy prowadzi nas wzdłuż galerii drzew. Wszystkie porośnięte są gęstym mchem. Zrośnięte drzewa ze zwisającymi nitkami porostów to tutaj zwyczajny widok. Las deszczowy Hoh to jedno z najbardziej wilgotnych miejsc na kontynencie. Roczne średnie opady deszczu sięgają 4 metrów. Wysokie drzewa (w większości świerki sitkajskie) pochłaniają większość światła. Panuje tu tajemnicza, mroczna atmosfera pierwotnego lasu. Podoba mi się tutaj.

Las deszczowy
Zmęczeni i głodni wracamy do domu. Po drodze stołujemy się w meksykańskiej restauracji i pochłaniajmy enchiladas czyli kukurydziane placki z farszem polane ostrym paprykowym sosem. Dodatki to ryż i fasola. Ania standardowo wybiera frytki. Wszystko smakuje znakomicie po męczącym dniu.

Stara budka porośnięta mchami
Kiedy dojeżdżamy do domu jest po dziesiątej. Pijemy pyszną herbatę i wspominamy wieloryby, plażę i las deszczowy. Niestety musimy jutro ruszać dalej. Joe kusi nas, żebyśmy zostali jeszcze jeden dzień i wyruszyli jutro promem do Kanady. Bardzo kusząca propozycja. Czas jednak wracać na południe.

Joe i Naomi
Joe i Naomi dziękują nam za wizytę i obdarowują nas albumami o Parku Olympic. Piękne zdjęcia zrobione przez światowej sławy fotografa zachwycają swą urodą. Dziękujemy za prezenty. Jesteśmy wzruszeni i wdzięczni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Polecany post

NOWE ŻYCIE SZACHOWNICY

Jaskinia Szachownica Fundacja Speleologia Polska angażuje się w wiele pożytecznych projektów. Jednym z nich jest dokumentacja jaskini...